ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

niedziela, 10 lipca 2011

12 .03.2009 - Gorączka, zdejmowanie szwów, infekcje i tęsknota za domem.

Nadeszły cięższe dni......
...nawet ciężko to odnowa opisywać, dlatego podeprę się listem do Pani Doktor. Dwie najważniejsze sprawy,1)Marta zaczęła gorączkować, czułam jakby była podziębiona. Kiedy wieczorem poprosiłam o konsultację lekarską, mając na myśli zwykłe badanie stetoskopem, to w efekcie doczekałam się otworzenia okna na oścież, "żeby zbić temperaturę". Jakoś wciąż pokutuje we mnie stare, polskie wychowanie i kiedy widzę spoconą Martę i otwarte okno , to po prostu idę i zamykam je z hukiem. Ha....nie wygrałam.....pielęgniarka przyszła i włączyła wiatraczek nad głową Marty. Trzy razy wracała i włączała po moich ostentacyjnych wyłączaniach .....ha.....kiedy poprosiłam ,żeby tego jednak nie robiła....nie wygrałam......włączyła klimatyzację...... tu z wszami i gorączką się nie dyskutuje i już.
 2) Zdejmowanie szwów
 Po pierwszej operacji , gdzie szwy były rozpuszczalne , nie zarejestrowałam w głowie ,ze tu przyjdzie dzień zdejmowania szwów. Najpierw po porannym obchodzie, gdzie wydano dyspozycję o pobraniu wszelkich próbek ( tzw. posiewów),żeby zidentyfikować źródło gorączki przyszedł Pan z wielką strzykawką. Ponieważ zastrzyki tutaj to wielka rzadkość , zastanawiałam się co też będzie robił. Marta miała po prostu odwrócić głowę, po czym bez pardonu w miejsce gdzie widać w głowie zgrubienie od shunta (przetoka) wbił igłę i pobrał płyn. Ja wiem......wiem, wiem, wiem....to wszystko rutynowe zabiegi, dla nich wykonywane codziennie, wiem ,że moje przewrażliwienie sięgnęło zenitu i wszystko odbieram z nadmiernym strachem, ale uwierzcie mi, ten widok nie należał do przyjemnych. Jakby tego było mało, przyszły potem dwie pielęgniarki z wiadomością,że właśnie będą ściągały szwy. Pomimo,że jeszcze nie ochłonęłam po "ingerencji strzykawkowej " w Marty głowę, to poszłam po hoista, żeby przetransportować ją na wózek. Wjeżdżam na salę a Panie w najlepsze już się szykują do tego na łóżku. !!!!!!!!??>?>????Byłam przekonana,że pojedziemy do jakiegoś gabinetu zabiegowego czy coś....chyba jestem znowu nienormalna. Gotowało się wszystko we mnie, więc podwójnie patrzyłam im na ręce. Jedna z nich będąc w rękawiczkach operowała nożyczkami i pensetą wyjmując poszczególne druty , gdzie w efekcie ani razu nie dotknęła bezpośrednio Marty głowy. Natomiast druga Pani Pielęgniarka rozgarniając  Marty włosy , po kolei wskazywała szew do przecięcia dotykając rany palcami , BEZ RĘKAWICZEK!!!!!!!!!!!! Chyba już nie muszę komentować....nic więcej nie napiszę, od wtedy postanowiłam jak najszybciej działać ,żeby wrócić do Irlandii.....potrzebowałam żeby ktoś mnie zmienił, bałam się,że nieokiełznanie moich nerwów skończy się tragicznie.
Dzisiaj jak to piszę, to nie chce mi się samej  wierzyć,że takie coś wyprowadzało mnie z równowagi. Czytam też komentarze i maile od Was dotyczące np. reakcji na wszy.........pamiętajcie, ja próbuję oddać na blogu te reakcje i te przeżycia,które targały mną wtedy......dzisiaj mam do tego inne podejście, ale pisze jak było, bo być może jest jakaś Mama, która potrzebuje wiedzieć,że nie zwariowała,że nie tylko w niej obudził się wilk , kiedy chodzi o własne dziecko. Dzisiaj pisząc i próbując ocenić mój poziom nerwów wtedy , wiem,że po prostu byłam tam za długo sama i bez przerwy. Otoczenie szpitala, mózg skoncentrowany tylko na przetwarzaniu angielskiego na polski, uśmiech i radość dla Marty w ciągu dnia, uśmiech i radość dla Wojtka na skypie wieczorem.......organizm krzyczał :DOSYĆ....tylko ,że ja tego nie widziałam, ja widziałam tylko błędy pielęgniarek , ja prosząc o kąpiel dla niej widziałam tylko złośliwe "nie teraz", w pewnym momencie to już było jak obsesyjna walka....one ( czyt.pielęgniarki) albo ja.
Jeśli czyta to ktoś , kto znajduje się teraz w takim stanie, moja rada jest jedna. Natychmiast poproście o pomoc bliskich, kogoś kto może choć na chwilkę zostać z dzieckiem. Ja wiem, na początku choroby wydaje nam się,że podołamy, że możemy nie dosypiać, nie jeść regularnie, nie dbać o siebie , byleby być przy dziecku, bo nikt tak jak my nie zadba o nie. Tak, ale jeśli sytuacja jest na tyle unormowana ( np. dzień jest podobny do dnia, rutynowe zabiegi, częsty sen dziecka) to zróbcie wyjątek. Poproście rodzinę, najbliższych znajomych, kogoś do kogo macie zaufanie i da wam wytchnienie choćby na kilka godzin.  Trzeba tak robić , bo nigdy nie wiemy na jak długo potrzeba nam siły i czy potem nie trzeba będzie jeszcze większej a jeśli wyeksploatujemy ją na początku maksymalnie  to będzie ciężko . No w każdym razie było coraz ciężej mi w Liverpoolu, zaczęłam rozmyślać nad powrotem, nie wiedziałam tylko jak. Nikt nie określił mi ram czasowych pobytu, wiedziałam też ,że Marta nie może jeszcze lecieć samolotem a tym bardziej odpadał transport samochodowy, choćby w najlepszym ambulansie. Byłam w kropce :((( Tęskniłyśmy obie za domem, ale nie był to czas na odwiedziny, bo Wojtek szykował się do bierzmowania i zakończenia szkoły podstawowej....... Karmiłyśmy się obie z Martą nadzieją,że jak przyjadą Dziadkowie a nas tam jeszcze nie będzie to wszyscy przyjadą nas odwiedzić......tylko jak ja wytrzymam tu jeszcze tydzień??? Dziadkowie mieli przyjechać 19 tego marca.....W nocy wymyśliłam plan....:))


Korespondencja z Panią Doktor:


"Pani Doktor, to jakiś horror tutaj :((,jednak różnica między krajami jest przeogromna. Nasze podejście do niektórych spraw różnią się zasadniczo....konkluzja: ja chce do domuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!!
Na sali leżą 4 dziewczynki ( w tym Marta oczywiście) , właśnie się dowiedziałam że jedna z nich ma WSZY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!oni nie robią z tego problemu, nie leży w izolatce ani nic...Boże to przekracza moją cierpliwość , przecież wszystkie dzieci mają rany na głowach, świeża krew,,,,,,Jezu ja chyba śnię, ona jutro wychodzi, leżała z Marta przez tydzień....co robić, jakiej profilaktyki użyć ??dla nich jak widzę wszawica to taki zwykły temat jak w Polsce łupież, nie robią z tego żadnego halo a ja mało się nie przewróciłam jak usłyszałam...
to tak na gorąco, a tak naprawdę to chciałam powiedzieć że wszystko idzie nie tak :(( w sobotę Marta zaczęła gorączkować, właściwie sądziłam , że to chyba przeze mnie bo ja codziennie ją myłam na łóżku, więc mogło ją gdzieś zawiać bo tam ciągle pootwierane okna, wciąż zmiana temperatur ,przez to bo okropnie gorąco w szpitalu. Wieczorem kiedy zauważyłam gorączkę , na moją sugestię pielęgniarka włączyła wiatrak nad głową Marty i na oścież okno , gdzie wiało przeokropnie. Kiedy  zamknęłam okno i wyłączyłam wiatraczek ona włączyła na maksa klimatyzację....( ja jestem już chyba przemęczona i przewrażliwiona, proszę mi powiedzieć , czy to ja jestem nienormalna????)
zaczęto Marcie pobierać krew i próbki moczu, w moczu miała podwyższone białko, więc zaczęli podawać jej antybiotyk sądząc że może to infekcja w moczu. Na moje prośby żeby wzięli  stetoskop do ręki i sprawdzili czy nie idzie jej zwykłe przeziębienie, Marta została  skierowana na rentgen klatki piersiowej ...) Jezu, nie wiadomo czy się śmiać czy płakać).
Antybiotyk chyba nie za bardzo działa bo Marta codziennie, dzisiaj też pod wieczór ,ma stan podgorączkowy, dzisiaj miała 37,8 .
Zdejmowali jej dzisiaj szwy ( jakim cudem nie miała rozpuszczalnych tak jak w Irlandii wcześniej, nie wiem :(((, a potem przyszedł Pan z igłą i pobrał jej z tyłu głowy , w miejscu gdzie ma ten zbiorniczek przy drenażu -fluid. Jak stwierdził chcą wykluczyć ewentualną infekcję spowodowaną drenażem....ja już nic nie wiem, pogubiłam się kompletnie :(((nie ma żadnego postępu w Marty osłabieniu lewej strony , wręcz odwrotnie , jest gorzej, jeszcze 3 dni temu ściskała mi palca teraz nawet tego nie może :(((,właśnie od wtedy zaczęła ciągle spać a już była ożywiona wcześniej. Oni właśnie te 3 dni temu podali jej na próbę odnowa ten okropny dexame...coś tam, ten steryd który już wykluczyli.podali trzy razy i od tego czasu dziecko śpi jak najęte.... Pani Doktor, oni chyba też się pogubili, nie wiedzą skąd gorączka i robią podstawowe błędy , przy zdejmowaniu szwów Pani ,która miała w rękach przybory miała założone rękawiczki ,a ta co Marcie odgarniała włosy i wskazywała między strupami szwy była bez.....ja normalnie jestem u kresu załamania chyba :((( proszę mnie wyprowadzić z błędu i nakrzyczeć,że mam się uspokoić, albo błagam może o jaką konsultacje. Na prośbę że chcę wracać do Irlandii, jakoś tam się czuję bezpieczniej , twierdzą, że Martado pół roku nie może latać samolotami a na jazdę samochodem i promem nie zezwolą , i myślą o transporcie medycznym.....nie mam sił , wszystko było tak super i zaczyna normalnie zielonego światła mi brakować.... dobrze ze Marcia taka silna i wciąż uśmiechnięta w przerwach miedzy snem a wciąż przeogromnym apetytem :(((Pani Doktor, ja wiem, zenie może Pani komentować poczynań kolegów bo to jak kalać własne
gniazdo, ale może  jakaś sugestia?? może jest coś co mogłoby naprowadzić ich na poszukiwania?? może to te wszy?? aha i Marta ma teraz ostatnio duże kłopoty z oddychaniem, tzn. niby nic , ale coraz ciężej jest jej nabierać powietrze, dla mnie wygląda to tak jak przejedzenie , ze ma ucisk na przeponę bo rośnie przestraszliwie, pozwolę sobie wrzucić zdjęcie z teraz i zdjęcie z grudnia , jak w przeciągu 2 m-cy dziecko  przytyło....bo może efekt sterydów to jest "księżyc w pełni" ale to co się dzieje z Martą przestaje wyglądać tylko na zwykle spuchniecie,rankiem kiedy była po drugiej dawce sterydu puls skoczył jej do 263,  pielęgniarki dwa razy zmieniały maszynę i potem było niby ok, ale ja przestałam wierzyć, pamiętam jakie w styczniu miała palpitacje serca...może serce i organizm nie dają rady z takim tyciem???Boże co za list , ale ja dzisiaj mam taka burzę w mózgu ze sama zaraz będę ich pacjentem :(((przepraszam jeśli nadwyrężam Pani cierpliwość do mnie.....pozdrawiam serdecznie z nadzieją ze może ma Pani na to wszystko jakis pomysł?? Agnieszka"

"Pani Agnieszko,
Po pierwsze - damy radę!
Po drugie - czy Marta wciąż otrzymuje dexamethasone? Jeżeli tak, to ile?
Po drugie - trzeba jej zmierzyć ciśnienie, nie tylko tętno i koniecznie
zmierzyć stężenie cukru we krwi - może mieć cukrzycę posterydową i
dlatego spać. Po trzecie - musi jej Pani dawać dietę niskokaloryczną,
zapychać warzywami i niskokalorycznymi owocami, bo faktycznie to tycie
posterydowe jej nie pomaga, nie jest niestety wytłumaczeniem jej
dolegliwości. Po czwarte - kwestia gorączki. Oni pobierali tzw. posiewy,
czyli szukali w każdym możliwym miejscu, czy się nie wdała infekcja.
Musi Pani zapytać o wyniki tych posiewów i zapytać, czy były brane testy
w kierunku infekcji grzybiczej (fungal infection), bo po sterydach lubią
się infekcje grzybicze wdawać (trzeba obejrzeć buźkę - czy na śluzówkach
nie ma białego nalotu, to samo pupę - zaczerwienienie śluzówek i świąd o
takiej infekcji świadczy). Po piąte, co do spania, oddychania, i
głębszego niedowładu to jeżeli testy na glukozę we krwi są prawidłowe,
musi Pani się domagać rezonansu. Czy Marta "wzdycha"? Czyli bierze
głęboki oddech, po którym następuje kilka płytszych? Jeżeli tak -
rezonans konieczny! I czy mają już wynik histopatologiczny z zabiegu?
Powinni już mieć - proszę się zapytać.
No, to Pani wyliczyłam listę! A teraz do boju! To jest Pani dziecko i
proszę ich przycisnąć.
Co do wszy - proszę się nie przejmować - to najmniejszy problem. Po
wyjściu będziecie się musiały obie wyszorować dwukrotnie takim
specjalnym szamponem i problem zniknie.
Pozdrawiam, proszę zebrać siły do zwartej akcji i nie tracić ducha!
Przebieg pooperacyjny zwykle przynosi jakieś trudności do pokonania.
Trzymam mocno kciuki!
M. P-P "

piątek, 8 lipca 2011

Dni powszednie - marzec 2009

z

Nie wiem skąd ta Mała Śmieszka miała w sobie tyle siły.Ilość tabletek i snu- zdrowego człowieka zamuliłby całkowicie, ale trzeba było ją aktywizować. Rehabilitanci wymyślili,że te wszystkie przykurcze będą rewelacyjnie odchodziły w basenie. Marta ucieszyła się bardzo, przecież jeszcze niedawno basen był jedną z najlepszych jej rozrywek. Pojechałam na miasto kupić strój i zastanawiałam się jak oni to zrobią technicznie, przecież ona nie chodzi..... Zapomniałam,że jestem w szpitalu gdzie niepełnosprawność jest powszedniością, to był jeden ze szczęśliwszych dni od początku choroby. Marta była zachwycona a ja powtarzałam jej co chwilę,że kiedyś będzie pływała z prawdziwymi delfinami a nie tylko oglądała je na ścianie.


W ciągu dnia przychodziła też do niej na salę Pani Nauczycielka. Zdziwiłam się,że oprócz aktywizowania fizycznego trzeba również jak najszybciej rozruszać mózg. Wiecie jak to jest, sławne powiedzenie "sen to zdrowie" tu akurat miało się na odwrót.Myślałam,że po takiej operacji jak najwięcej odpoczynku ....nie, trzeba ćwiczyć, uczyć się i zapamiętywać. Pani Nauczycielka przynosiła proste zadania matematyczne, dodawanie, które kiedyś Marta robiła w mig było teraz "wyboistą drogą". Wytrzymywała na obrotach ok 10 minut, po przekroczeniu tego czasu po prostu zasypiała. To samo było z oglądaniem lub słuchaniem muzyki, jeśli były to dźwięki i obrazy, których wcześniej nie znała i musiała wysilić się na zapamiętywanie, to w bardzo krótkim czasie po prostu wyłączała odbieranie i zasypiała. Pewnego poranka Pani Nauczycielka opowiedziała Marcie swoją historię. Pokazała jej bliznę na głowie i powiedziała,że też miała guza, co prawda w kompletnie innym miejscu i innego ,ale wie jak to jest leżeć w łóżku i czekać aż ruszy pamięć i chęć do nauki. Na koniec podsumowała, "Widzisz Kochanie, wtedy miałam 19 lat i nikt nie sądził,że zostanę dyplomowaną nauczycielką, ale pamiętaj MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ". Podniosła i mnie na duchu , przecież ludzie zdrowieją prawda???
Wieczorami czytałam jak najwięcej o motywacji, o zarażaniu innych marzeniami.....jeśli Marcia uwierzy,że wyzdrowieje , to tak będzie!!!Trzeba to w niej po prostu zaszczepić i czekać na kiełkowanie. Nie pomoże już tylko uśmiech, nie pomoże zniecierpliwienie przy ćwiczeniach , kiedy nie wychodzą...trzeba zacząć wizualizacje. Kiedyś miałam je w małym palcu, motywowałam ludzi, pomagałam określać cele i jak poczuć to co ma się spełnić. Teraz muszę to zrobić z własną rodziną, muszę motywować Martę.
Kiedy jeździłyśmy sobie po korytarzach szpitala, na każdej ścianie można było zrobić cały wykład o motywacji :)))Tu , Marcia,wymieniała mi sporty, które będzie uprawiała niedługo:
1) Rower (nierozpakowany prezent urodzinowy)
2)Konie (bakcyl złapany z Klaudią)
3) Pływanie ( i pamiętaj Mamo o delfinach, trzymam za słowo )
4)Siatkówka ( to ważny temat dla niej, poznałyśmy w Newbridge -Asię, to polska siatkarka, która naprawdę święci sukcesy na irlandzkim ogródku. Często przychodziła do naszej Galerii i opowiadała o treningach. Właśnie przed samą chorobą umawiałyśmy się, że Marta zacznie z nimi w następnym sezonie, choćby na razie tylko dla samych treningów....no cóż......wszystko przed nami, choć wtedy na tym korytarzu daleko mi było do euforii)
5)Rolki, rolki, rolki i jeszcze raz rolki. Te prawdziwe, właśnie te , które ostatnio dostała, zamieniła z "Barbie "na prawdziwe, dorosłe.......czekają Kochanie na Ciebie, czekają :))

Tak więc dzień za dniem upływał, gdzie głównymi punktami było jedzenie i spanie. Pomimo prób ograniczania jedzenia, Marta wciąż o nie prosiła. Sterydy pomagały na mózg, ale kompletnie pustoszyły resztę organizmu. Nie wierzyłam własnym oczom, jak wielkie ilości jedzenia jej mały organizm potrzebował...ale tak naprawdę to o jedzenie "wołał" ośrodek sytości, umiejscowiony w podwzgórzu, gdzie panoszył się Pan Jegomość i wpływały na niego sterydy. Ech....

 A wieczorami rozmowy telefoniczne z Polską i Irlandią na przemian.Zbliżało się bierzmowanie Wojtka i chociaż nie byłam pewna czy zdołamy do tej pory wrócić z Anglii, to zaplanowaliśmy przyjazd Dziadków. Dla Marty to największa niespodzianka i mobilizacja wiedząc,że w końcu przyjadą do Irlandii Dziadek z Babcią, bo nigdy jeszcze razem nie byli. Babcia Zosia już nas odwiedziła , ale Dziadek Franek nigdy nawet nie planował przyjazdu.....myślę sobie,że wszyscy wtedy zdawaliśmy sobie sprawę jak ważne jest to spotkanie. Miałam wtedy wrażenie,że długo czasu upłynie zanim Marta pojawi się w swojej, ukochanej Polsce, że Dziadkowie są Polski namiastką i dobrze ,że będą......tylko czy my już tez będziemy???? Opcja była taka,że jeśli nie zdążymy wrócić, to Wojtek będzie miał bierzmowanie z Tatą i Dziadkami a potem samochodem przyjadą do nas do szpitala...zawsze to bliżej i łatwiej niż z Polski....plany były super i Marty radość ogromna. Zresztą to było słychać i widać ....:)))
Niestety internet nie działał na oddziałach, mogłam go tylko używać w Domu Mc Donalda i tam właśnie wieczorami albo wyłam na skypie ( najlepsze oczyszczenie z trzymania fasonu przez cały dzień), albo uśmiechałam się do komentarzy na "nk" i wspierających maili.........
Któregoś wieczora odebrałam taką wiadomość:

"Witaj .Dostałem namiary do Ciebie od córki Joli K. (moja koleżanka ze szkoły średniej, kontakt przez "nk") w sprawie nieoperacyjnego guza,podobno gdzieś zoperowali takiego Twojej córce,ja też mam takiego i jak do tej pory nie znalazł się nikt kto podjąłby się takiego zabiegu .Jeżeli możesz to podaj mi swój nr tel. zadzwonię .Z góry dziękuję.Janusz G.-tel.668....."

Oczywiście odpisałam , bo przecież sama pamiętam jak w necie obeszłam tysiąc miejsc i gdyby ktoś dał mi kontakt do osoby, która jest w podobnej sytuacji....chciałam nawet do Dominika Połońskiego ( pisałam o nim we wcześniejszych postach)....obeszłabym nawet na piechotę miejsca dające nadzieję, więc od wtedy do dzisiaj (  a piszę to przecież po dwóch latach) z Januszem jesteśmy w kontakcie ( i oby następne 100 lat !!!).  Korespondencję z nim będę tu często cytowała,bo okazuje się,że oboje z Martą mają identycznego guza i tylko kilka determinantów oddzieliło Janusza od wykonania podobnej operacji...przede wszystkim chyba to,że u dorosłych naprawdę nie podejmują się ingerowania chirurgicznego a po drugie, śmiem twierdzić,że mieszkamy w różnych krajach :(((( Zaczęło do mnie dochodzić coraz bardziej,dlaczego nasze drogi życiowe skierowały nas do Irlandii..... to szczęście,że znaleźliśmy się tutaj.....
Janusz dalej odpisał:


"Witaj.Wczoraj już spałem o tej godzinie.Pewnie ten szpital nie jest dla mnie ale widzę,że dużo miejsc odwiedziłaś,że aż oparłaś się tam,gdzie jesteś.Mój jest nieoperacyjny z uwagi na jego głębokie umiejscowienie,ja również wielu lekarzy odwiedziłem,każdy mówił to samo,że prawie 100%by wystąpił paraliż całej lewej strony.Zaczynałem od warszawskiej onkologi a obecnie w Bydgoszczy.Ostatnio leczyłem się u prof.Ząbka w Warszawie [jakiś miesiąc temu przeprowadził w Polsce operację usunięcia nieoperacyjnego guza ,najnowocześniejszym sprzętem z nawigacją na skalę światową,pokazywali w teleexpresie]w ten wtorek byłem u niego lecz stwierdził,że nie może mi pomóc.Rok temu w Bydgoszczy miałem brachyterapię co na jakiś czas poskutkowało ,wtedy jeszcze był III stopień astrocytoma,teraz w poniedziałek jadę ponownie do Bydgoszczy na brachyterapię,chemii nie mogę przyjąć z uwagi na uszkodzenie wątroby więc wiele możliwości mi nie pozostało a to paskudztwo nie czeka tylko rośnie od 1cm do prawie 4 miesiąc temu,przez prawie 2 lata.Teraz w Poznaniu wynaleziono nową metodę [w miejsce guza wstrzykują jakiś preparat ,podobno jest skuteczna[też pokazywali w teleekspresie jako duży postęp w leczeniu glejaka.Jeszcze tam będę się starał dostać.Nie kończę leczenia na obecnych metodach,jeżeli gdzieś pojawia się coś nowego to jadę tam.Dużo by pisać o tej chorobie i leczeniu ale Ty najlepiej wiesz jak to jest .Pewnie ten szpital nie jest dla mnie,ale gdybyś słyszała jakiejś możliwości,czy nowej metodzie to odezwij się . Wam życzę dużo dużo wytrwałości i skuteczności w leczeniu.Pozdrawiam".


TO NAJWIĘKSZY WOJOWNIK JAKIEGO POZNAŁAM!!!!!!!!!! Jestem mu wdzięczna za to,że dzieli się do dzisiaj z nami swoimi przeżyciami i opowieściami z "pola bitwy". Kibicuję mu tak jak Marcie !!!!





czwartek, 7 lipca 2011

Wszy

Wiem, wiem...tytuł zwala z nóg....mnie też powaliło. Któregoś pięknego ranka, już po obchodzie lekarskim dwie mamy zasłoniły kotarę oddzielającą łóżka od sali i po chwili słychać już tylko było syczenie, postękiwanie i płacz 13 letniej ( nie będę pisała imion)......panny X. Myślę sobie, cóż może zmieniają jej jakiś opatrunek nie czekając na pielęgniarkę...ale przecież są tam dwie...ludzie co się tam dzieje....byłam zaniepokojona, odgłosy raczej nie nastrajały pozytywnie. Po chwili jak gdyby nigdy nic, kotara się rozsunęła, mamy triumfalnie wyrzucały do kosza ręczniki papierowe i tylko czerwone  oczy Panny X zdradzały,że przed chwilką coś ją bolało.
Marta spała, więc tradycyjnie podążyłam za tajemniczą dwójką Mam na kawę do bufetu. Usiadłyśmy i z uśmiechami na buzi zaczęły tłumaczyć mi coś bardzo skomplikowanego. Mój angielski to słowa powszednie, używane często i zwroty, które są potrzebne na co dzień, nie przyszło mi na myśl,że słowo którego używają w opowieści to "WSZY". Piłam kawę i wsłuchiwałam się w opowieść. Kiedy przy nieznanym mi słowie zaczął się pojawiać przymiotnik "martwe" to struchlałam. Zostawiłam rozmówczynie przy stoliku i pobiegłam do pokoju po słownik. Coraz rzadziej go używałam, bo miałam już w głowie nawet nomenklaturę medyczną....ale WSZY???? Kiedy przeczytałam to w słowniku to pomyślałam ,że na pewno  coś przekręciłam. Wróciłam do moich rozmówczyń i poprosiłam,żeby same odnalazły poszukiwane słowo....SZOK....pokazały mi to samo....dopiero wtedy wdałam się w rozmowę. Próbowałam nie zdradzać mimiką twarzy obrzydzenia i niedowierzania kiedy słuchałam opowieści....
Otóż Panna X miała mieć zdejmowane szwy, które coraz bardziej ją swędziały i irytowały. Ponieważ kilka tygodni wcześniej miała WSZY!!!!!!!!!!!!!! to mama obawiała się ,że swędzenie to wynik ich powrotu. Poprosiła drugą Mamę, która była fryzjerką,żeby pomogła jej to sprawdzić . Obie szperały we włosach Panny X i ....cytuję " Bogu dzięki, to tylko były martwe kokoniki po starych wszach...i Fryzjerka je powyrywała z włosami bo nieestetycznie to wyglądało".........................................
Szczerze?........hmmmmmmmmmmmm.......................................myślałam ,że mnie robią w balona, że nie chcą mówić tak naprawdę co robiy za kotara Pannie X, bo nie chciało mi się wierzyć,że po prostu wyrywały jej niektóre włosy. Przecież gdyby miała wszy wcześniej to :
1)mama by ją ogoliła ( moja pamięć z filmów wojennych), a już na pewno wiedząc,że zaraz będzie operacja głowy
2)mówimy tu o zagrożeniu wszawicy na oddziale gdzie są same pocięte głowy, rany ze świeżutką krwią, wprost raj dla tych żyjątek gdyby ewentualnie miały się tu pojawić...................!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
3)czy ja jestem normalna????
RATUUNKUUUUUUUUUUUUUUUUU, czy jest tu izolatka, czy ktoś wiedział o tym wcześniej, czy goląc pasek głowy Panny X do operacji nikt nie widział i ignorował sygnały.....dlaczego ona leży tu ze wszystkimi??????????
One nie żartują, nic nie wymyślają, mówią o faktach!!!!!!!Mój odruch żołądka przypomniał mi zjedzone niedawno śniadanie, co mam zrobić, wszyscy tacy grzeczni i uśmiechnięci....jak zwykle mam robić dym??
Brrrrr....wszyyyyyyyyyyy............
Poszukałam siostry oddziałowej, zapytałam czy wiadomo jej ,że na oddziale mogłaby  występować ewentualnie wszawica i jakie są wtedy procedury?Czy taki pacjent jest izolowany,czy taki pacjent nie jest golony na maksa, czy w ogóle słyszała w tych czasach o takim problemie???
Siedzicie wygodnie????Ja już teraz też, choć wtedy doszłam do wniosku,że urodziłam się w dzikim kraju, wśród dzikich ludzi i kompletnie nie mam pojęcia o tym jak wygląda prawdziwy świat.
Poklepano mnie po ramieniu i z największym uśmiechem na twarzy ( bez sarkazmu, gdzieżby tam!!!)poinformowano,że to nie jest W OGÓLE  żaden problem, że szampony na wszawicę są tak samo popularne i dostępne jak na łupież i po co tak bardzo przeżywam...mam się uspokoić , wyluzować ....a tak w ogóle " to wszy lubią tylko czyste głowy, a dzieci po operacjach długo, długo ich nie myją ,więc nie ma problemu i zagrożenia"......a to ,że ja mam czystą to najwyższy czas zaopatrzyć się w szampon przeciwwszowy i już. Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania???Nie??? No właśnie...."no problem"!!!!

Od  tej chwili kotary u nas zasłonięte, filmy i piosenki przeplatane Marty snem i podawaniem lekarstw. Oczywiście na tapecie miedzy Gosią Andrzejewicz (!!!) a Dodą (!!!) ukochany Feel :))


Pielęgniarka przerwała akurat nam na refrenie , który tak naprawdę był potem dla nas jak hymn. Wiecznie z uniesioną ręka do góry obie wyśpiewywałyśmy jak najgłośniej się da:


"Możesz iść szybciej niż niejeden chciałby biec
możesz mieć wszystko czego, czego tylko chcesz
każdą myśl zamień w pozytywne słowo
słuchaj, słuchaj bo
zabawnie tak oddychać przez różową słomkę
cudownie tak rozmawiać bez niemiłych wspomnień
każdy dzień mówi nam coraz więcej
słuchaj, zaufaj sobie jeszcze raz

Pokaż na co cię stać, ale nie jeden raz
słuchaj, słuchaj, jaj jaj
piękne słowa mówią wszystko
lecz nie zmienią nic,nie zmienią nic
nie zmienią nic

Haaaa! No, No, No

Możesz iść szybciej niż niejeden chciałby biec
możesz tak, tak po prostu znów zapomnieć się
nowy dzień zawsze daje nowe życie
słuchaj, zaufaj sobie jeszcze raz

Pokaż na co cię stać, ale nie jeden raz
słuchaj, słuchaj, jaj jaj
piękne słowa mówią wszystko
lecz nie zmienią nic, ohoh..."

Przykurcze w lewej rączce próbowano hamować specjalną ortezą ( tzw. splint), która przytrzymywała dłoń we właściwej pozycji
To zdjęcie przez długi czas ukrywałam nawet sama przed sobą, zamieszczam je tutaj bo chcę żebyście naprawdę uwierzyli - PO BURZY WSTAJE SŁOŃCE,  a jej uśmiech nakręcał do walki i działania :)))))))))