ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

sobota, 18 lutego 2012

Spotkanie z Kate i wyjazd Dziadków

W całym okresie Marty choroby wiele pisałam i jeszcze pisać będę o osobach , które nam "nieba uchylały" i były naszymi Aniołami w drodze do zdrowia , do normalności, do godnego życia etc.
Kate , o której chcę napisać to tajemnicza osoba, która wypytywała o mój nr w szkole kilka dni temu,a wszystko wyjaśniło się , kiedy pojechałam znowu do szkoły po Wojtka a ona tym razem czekała pod nią czekała.
 Przywitań i uścisków nie było końca.......dawno się nie widziałyśmy , a przecież tak dużo jej zawdzięczamy. Dzięki niej zdecydowałam się przyjechać na stałe do Irlandii.To ona pierwsza wypożyczała nam mieszkanie, to ona zapisywała dzieci do szkoły, biegała ze mną po urzędach, pomagała wypełniać dokumenty, pokazywała Irlandię "od kuchni".
 Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, wspólne gotowanie polskich potraw, opowieści o Ameryce -rodzinnym kraju Kate, o Polsce i o Irlandii, która wtedy była dla nas krajem na wakacje i w życiu nie przyszło nam nawet do głowy ,że w nim zamieszkamy.

  
 
Długo mogłabym tu opowiadać o naszych kontaktach z nią....drogi rozeszły się , kiedy przeprowadziliśmy się do innej miejscowości, otworzyliśmy sklep, i choć była nawet na otwarciu to kontakty i tak  były coraz rzadsze.

Niesamowita to była niespodzianka zobaczyć ją po kilku latach i usłyszeć ,że właśnie niedawno dowiedziała się o Marty chorobie i bardzo chciała nas zobaczyć, powspółczuć i zapytać , czy mogłaby w czymś pomóc. Ucieszyłam się także ze względu na to,że miałam okazję poznać ją z Rodzicami , którzy tak wiele o niej dobrego słyszeli i wciąż obiegowo nazywali "Wasz Anioł Stróż-Kate".
 To był bardzo długi dzień....opowieść o Marcie była dla niej tak niewiarygodna i wzruszająca ,że natychmiast postanowiła jechać z nami do szpitala. Właśnie w tym dniu jechaliśmy odwiedzić Martę a ja zmienić Przemka.
Dla Marty to spotkanie było powrotem do wesołych wspomnień z początków naszego życia w Irlandii, miło było popatrzeć jak bardzo ucieszyła się z wizyty Kate.

W czasie kiedy rozmawiały , ja od nowa poznawałam realia szpitalne. Poznawałam się z nowymi pielęgniarkami, przepakowywałam czyste rzeczy , sprawdzałam czy dobrze pamiętam rozkład sal typu kuchnia, prysznic, magazyn z łóżkami, pościele, pampersy......jednym słowem OSWAJANIE, po kilku cudnych dniach z Rodzicami.
Ciężko było mi się zebrać i powiedzieć Marcie , że to ostatnia wizyta Dziadków przed ich odlotem....sama nie chciałam tego zaakceptować :(((, przedłużaliśmy więc rozmowy z Kate, zdjęcia, żarty i ogólne rozluźnienie dokąd się dało.


 Marta jakby sama wyczuła to całe napięcie i kiedy usłyszała,że już jutro wylatują,  rozbroiła atmosferę stwierdzeniem "No to do zobaczenia Kochani za rok, na moim Bierzmowaniu".
Nic dodać nic ująć.......tego zdania trzeba się uchwycić jak deski ratunkowej i wierzyć z całych sił,że tak będzie!!!!
A tymczasem dziękuję Wam Mamo i Tato,że byliście tu z nami przez chwilę, dziękuję ,że nawet drgnieniem oka nie zdradziliście się przed Martą jak bardzo zszokował Was jej wygląd , jak bardzo cierpieliście w środku. Bezsilność i bezradność wobec choroby to stany ciała i umysłu tak mało nam znane, bo przecież to Wy uczyliście mnie jak się nie poddawać kiedy coś boli, jak walczyć z lękiem ,kiedy wiesz,że zachorowałeś. Dla mnie to Ty Tato, kiedy tak często widziałam Cię w szpitalach byłeś dla mnie bohaterem i przykładem jak stawiać czoło złym wiadomościom, jak bez strachu poddawać się zabiegom, operacjom i grzecznie słuchać lekarzy....tak....właśnie dlatego mówię,że stany, które dopadają nas teraz wszystkich przy Marcie ,nijak się mają do przeszłości . Jesteśmy bezsilni....wiem Tato, modliłeś się,żeby choroba mogła przejść na kogoś starszego (!!!!!),że jeszcze tyle życia przed nią.........wszystko wiem .......i NIC NIE MOGĘ!!!!...pozostaje czekać i wierzyć ,że to taka Wojowniczka jak my. Ona nie jest bezsilna, nie jest bezradna, może walczyć umysłem, ćwiczeniami, może wygrać......dlatego niech nasz smutek przeobrazi się we wsparcie jej ego, w budowanie jej poczucia siły, wiary w uzdrowienie. Niech tak się stanie!!!!
Wracajcie Kochani do Polski, módlcie się za nas po swojemu,i uwierzcie ,że stoimy przy niej murem tak jak Wy dotychczas przy nas. Bo misją Rodzica jest "TRWAĆ PRZY DZIECKU KIEDY TEGO POTRZEBUJE". Szczęśliwej podróży!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz