ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

27 luty 2009 - pierwszy dzień po operacji głównej

Prawie nie spaliśmy tej nocy, płakaliśmy ze szczęścia i śmialiśmy się na przemian wszyscy troje. Potem odpisywałam i czytałam mnóstwo smsów od wszystkich "wspierających". Nie mam nawet odwagi wybierać , żeby tu napisać bo każdy był cudownie ważny i każdy zasługuję na wspomnienie, ale wszystkie miały wspólny mianownik "HIP HIP HURA, JUŻ PO I MARTA ŚPI SPOKOJNIE REGENERUJĄC SIŁY".
Tak właśnie było. Kursowaliśmy między domem McDonalda a szpitalem kilkakrotnie, licząc ,że może chociaż na chwilkę Marta się przebudzi. Chcieliśmy usłyszeć jakikolwiek dźwięk z jej ust, bo nikt tak naprawdę nie znał jeszcze  "efektów pooperacyjnych". Na razie wiadomo było,że lewa strona, która już przed operacją była dużo słabsza, teraz kompletnie się wyłączyła i że Marta pamięta hasło i mnie....reszta to nasze spekulacje, choć pełni wiary oczekiwaliśmy tylko dobrych oznak.
Środki przeciwbólowe, długość operacji i niesamowite wyczerpanie wciąż dawały o sobie znać w postaci snu, ale jak to mówi Babcia Zosia -"Sen to zdrowie",więc grzecznie czekaliśmy na przebudzenie.
Wojtek był bardziej niecierpliwy i już koniecznie chciał siostrę przebudzić, ale nawet jego magiczne szeptanie nie dawało efektów. No cóż pozostało czekanie......
Po południu spotkaliśmy się z Dr Mellucci , tak naprawdę to było szybkie spotkanie między jego operacjami. Najpierw poinformował nas o redukcji tego ciężkiego steryda, od którego ,jego zdaniem zbyt mocno Marta sie uzależniła i teraz będzie przyjmowała steryd kontrolujący stan "kortyzonu" we krwi. 
Potem Doktor podszedł do komputera i pokazał nam dwa scany rezonansowe obok siebie. Tak jak wcześniej u Dr Capry rozmiary guza zrobiły na mnie wrażenie, tak teraz oglądałam to samo zdjęcie z mniejszymi emocjami bo już je znałam , za to obok zdjęcie wyglądało jakby ktoś wziął gumkę i po prostu 3/4 guza wymazał. Niesamowity efekt i gdyby nie zestawienie z poprzednim zdjęciem w życiu nie uwierzyłabym w to co widzę. Doktor powiedział,że udało im się wyciąć ok.60-70 % Pana Jegomościa i uważa to za wielki sukces. Jest zadowolony z przebiegu operacji a teraz przed nami długa droga , w której życzy nam wytrwałości i siły. Wiecie jak to jest kiedy chciałoby się kogoś uściskać, nie wiem...przytulić i najchętniej wypłakać w jego ramię ze szczęścia??Z takimi właśnie uczuciami i emocjami uściskałam tylko bardzo mocno dłoń "Generała Głównej Bitwy" i nie znalazłam nic  bardziej adekwatnego w głowie niż "DZIĘKUJEMY".....każde dodane następne słowo byłoby tu zbędne..... zresztą.......następni pacjenci czekali............

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz