ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

sobota, 2 kwietnia 2011

26 luty 2009 - Dzień operacji głównej

Słodki poranek, jeszcze wszędzie cichutko, szpital dopiero budzi się ze snu....nie ma śniadania, Marta musi być na czczo,więc jej nie budzę........ niedługo po nas przyjadą i zaproszą na salę operacyjną....

Byłam poruszona tym dniem, ale ufność z jaką podchodziłam do tej sytuacji, sama mnie wprawiała w zdziwienie, byłam spokojna, aby taką mnie Marta widziała......ale Marta miała oczywiście swój plan...wstała na wesoło, ćwierkała, żartowała i śmiała się na przemian....nikt by nie uwierzył,że to dziecko właśnie za chwile będzie miało operację swojego życia...właściwie to  "operację DLA życia".
To już trzeci raz kiedy usypiali Martę przy mnie, tym razem  mówiłyśmy cały czas o przykładzie Mikiego....
Pamiętaj Marta, jak sie obudzisz wołaj tak jak on "gdzie jest moja kanapka , gdzie jest mój 7up?".Myśl cały czas o tym , jak już będzie po operacji.......
Obok kroplówek Misiu-Fredziu z psalmem przyklejonym plastrem i Marty łańcuszkami na szyi , zdjętymi podczas rezonansu (MRI.) Dodatkowo medalik  od Asi z Matką Bożą i medalik z Ojcem Pio od Pata - naszego sąsiada obok naszego, dawnego sklepiku, spotkany na ulicy przed samym wyjazdem obdarował Martę tym co miał najcenniejszego i noszonego zawsze przy sobie  ( wzruszenie , na te ludzkie gesty ).

-Kochana, wracaj tu do nas z tej sali szybciutko ... czekamy na Ciebie...a w myślach dodawałam "wróć przede wszystkim  z pamięcią....zmysły wzroku, słuchu , mowy to zostawiam w rękach Doktora , ale o pamięć będę modliła się najżarliwiej.....musisz nas wszystkich pamiętać, swój dom rodzinny w Polsce, ukochanych Dziadków ......życie to nie tylko teraz i tu, to nie tylko przyszłość, to także cała nasza przeszłość... musisz rozpoznawać osoby , które tak bardzo Cię kochają...... Wracaj Martusiu zdrowa!"
Zasnęła..... niech jej się śni wszystko to  czym nie może zapomnieć, niech jej się śni szczęśliwe dzieciństwo, którego doświadczyła, niech jej się przyśnią ukochane osoby  z jej życia, cudowne sytuacje.... niech wciąż ma chęci być tutaj  z nami, śpij Kochanie, będę obok Ciebie cały czas...w myślach i serduszku....
"Nie pójdę stąd nim zaśniesz......."



Michał Bajor "Uczucia"
"Dopóki prąd, ciepły prąd tego snu
Nie uniesie cię stąd
Ja wciąż będę tu, zostanę tu
Będę trzymał twą dłoń

Żeby żaden strach niedorzeczny
Burz nie zbudził w twoich snach
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych

Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Zanim noc strzępów dnia nie przemieni w baśnie
Nim ciepły prąd zmyli myśli twych bieg
I popłyną na ląd
Hen zza siedmiu rzek, i gór, i mórz
Ja wiem już
Nie pójdę stąd

Gdy przemierzysz snu oceany wietrzne
Dalej będę tu
Nie bój się burz, w dal żegluj hen
To przecież sen
Siedmiu mórz bezpiecznych
Sen

Nie pójdę stąd nim zaśniesz
Nim wypłyniesz na snu oceany jasne"

Dużo smsów w tym momencie przychodziło, ludzie czuwali z nami, modlili się.......
Kasia z Polski :
"Kochana siadam obok Ciebie i czekamy, prosząc anioły by czuwały".
Marcin z Polski:
"Trzymam kciuki i wysyłam do Liverpoolu całą moją wiarę,że będzie dobrze, Dużo ludzi trzyma kciuki za Martę".
Kasia Z Newbridge (polski sklep):
"Jesteśmy z Wami, trzymamy kciuki, modlimy się"


-----------------------------------------------------------------------------------------------------



Przewidywany czas operacji ok 5-6 godzin. Decydujemy się na wyjście ze szpitala.....nie da rady tak siedzieć bezczynnie. Postanowiliśmy skupić swoją uwagę na Wojtku......zamówiliśmy taxi, wycieczka do Centrum pozwoli na szybszy bieg czasu i chwilkę atencji dla Wojtka.
Ogromne centrum handlowe, tłumy ludzi, gwar miejski......tak naprawdę ,miałam ciszę w głowie....KOMPLETNĄ CISZĘ...... chcąc -nie chcąc wszędzie dostrzegałam zegary, witryny z zegarkami, na wieży, w galeriach, na ludzkich dłoniach...odruchowo wciąż patrzyłam na swój.......
Od wyjścia mineło raptem pół godziny..."Już zaczęli?? A może wciąż przygotowują, golą głowę, przyczepiają tę ramę , podłączają komputery ,rezonans itd??? Boże, wlej spokój i pewność w dłonie Doktora Mellucciego, spraw aby udało mu sie wszystko tak jak zaplanował ze swoim zespołem medycznym". Nie dostrzegałam ludzi, nie słyszałam zgiełku....i tak wciąż byłam w Alder-Hey.

Jedna sytuacja tylko zdołała obudzić mnie z tego stanu a właściwie wyprowadziła kompletnie z równowagi, w którą od rana sie przecież celowo wprowadzałam. Opisując to  od razu zastrzegam, bo być może dla wszystkich ludzi mieszkających w Wielkiej Brytanii to normalne procedury i ich to nie zdziwi...może bardziej będą zdziwieni moim zbulwersowaniem....w każdym razie chcę powiedzieć, że ja jestem wychowana w Polsce w czasach mało demokratycznych , powiedziałabym nawet "był niezły reżim", a nigdy w życiu nie zdarzyło mi się być świadkiem ani uczestnikiem podobnej scenki. Już opowiadam......
Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na znalezienie spodni dla Wojtka, bo przez te kilka tygodni wyrósł tak bardzo, a ja zajęta Martą nie chodziłam z nim na zakupy. Oczywiście spodnie wybierał sam, ale wiadomo, że zawsze fajnie jest poradzić się Mamy lub Taty, więc w tym celu udaliśmy się do przymierzalni z kilkoma parami do ocenienia. Pani w przymierzalni ,uśmiechnięta wręczyła mu numerek z ilością sztuk, wskazała kabinę a my grzecznie czekaliśmy na zewnątrz ,żeby dał znać jak już się przebierze. Wyszedł z kabiny w nowych spodniach i wciąż stojąc przy drzwiach zapytał  czy jest ok. Nie było tam nikogo, ale ponieważ to była męska część przymierzalni, więc Przemek chciał podejść do niego i ocenić długość przy butach z bliska. Takiego cyrku , jaki był potem nie wyreżyserowałby nawet Monty Python (tak uwielbiany przez Anglików właśnie). Pani rzuciła się aby zatorować drogę Przemkowi, on grzecznie powiedział,że jest Tatą i TYLKO NA CHWILKĘ , podejdzie do syna. Pani zaczęła wykrzykiwać,że nie wolno,że ma się cofnąć...
Nie chciałam reagować, żeby nie dać się sprowokować do nerwów w tak ważnym dniu, odeszłam więc do wieszaków , wzięłam pierwszy, lepszy garnitur i podając go Przemkowi , poprosiłam o numerek do przymierzalni. A ona mi na to,że NIE, bo ona wie,że ja to robię celowo,żeby dostać się tam do środka.....no to ja ,że ma rację, bo jak sobie wyobraża "doradzanie" jeśli nie możemy podejść do dziecka. Dowiedziałam się,że ma wyjść kompletnie z przymierzalni i pokazać nam się na zewnątrz ....nie interesowało ją,że dziecko może się wstydzić......bo może prawda???...Oboje mieliśmy takie miny,że Pani wezwała ochronę sklepu.......ja nazywam to paranoją, Przemek -dyskryminacją a Wy oceńcie to jak chcecie....spodnie kupiliśmy w innym sklepie, z bardzo miłą obsługą i tam Wojtek sam zadecydował o wszystkim....  Howgh!!!




Tak więc, to był ten przerywnik w oczekiwaniu...szybko wróciliśmy do Alder- Hey, ale jeszcze wiele godzin było przed nami. Zaczęliśmy wspólne zwiedzanie Domu Rodziców, w którym zamieszkaliśmy, a którego jeszcze sama nie miałam okazji poznać.
To niesamowite, jak doskonale zorganizowane jest to miejsce. Tutaj Rodzice potrafią mieszkać całymi miesiącami, pokoje o standardach hotelowych, a kuchnia wspólna pomyślana mistrzowsko. Zobaczcie sami:

 Każda rodzina podczas przygotowywania posiłków zajmuje sobie takie stanowisko, w tej kuchni było takich stanowisk osiem. Wyposażone we wszystkie akcesoria kuchenne i sprzęt jaki potrzebujesz do ugotowania nawet całego obiadu.

Stanowisko kuchenne w Ronald McDonald House

Najczęściej każdy chciał gotować na stanowisku najbliższym przy lodówkach, a te były również podzielone na rodziny i każdy miał swój kluczyk, do "przedziałki" ze swoimi produktami. Nieźle pomyślane co??

Lodówka z "przedziałkami" na kluczyk, w Ronald Mc Donald House


Przygotowane jedzenie  można jeść w obszernej jadalni z wyjściem na ogród.
Oprócz miejsca w lodówce, każdy miał jeszcze kluczyk do szafek na suchy prowiant...naprawdę, można było poczuć się jak w domowej kuchni .

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Te opowieści to też przerywnik dla Was, bo daję Wam namiastkę oczekiwania , co prawda w czytaniu bloga, a nie realnym z odmierzaniem czasu, więc i tak ciężko oddać te chwile odliczania minut i czekania na telefon z sali wybudzeń. Minęła już godzina  2 po południu a wieści z sali operacyjnej jeszcze nie przychodziły. To dobry znak, bitwa z Panem Jegomościem jest długa i na pewno zacięta - pomyślałam sobie. Czekaliśmy ok 10 ciu godzin, aż w końcu upragniony telefon zadzwonił... Na salę wybudzeniową mogłam wejść tylko ja......prawie tam wbiegłam. Przy Marty łóżku stało jeszcze mnóstwo osób,nie rozróżniałam czy są to lekarze,pielęgniarze czy asystenci....chciałam zobaczyć już Martę!!!!! Nie słuchałam co mówią pielęgniarki, ktoś próbował mi coś tłumaczyć.... przedarłam się w końcu do łóżka.
Marcia leżała wciąż pod aparaturą, miała tak spuchnięta buzię,że nie otwierała oczu...chciałam już wszystko sprawdzać...pamięć, głos, słuch....Jezuuuuuu......
-"Martunia, słyszysz mnie?"...............zero reakcji.
-"Kochanie, tu Mamusia......." .....Boże, czy ona śpi, czy po prostu nie reaguje? Zapytałam pielęgniarkę, powiedziała,że będzie zaraz Doktor, a Marta jest obudzona.
Boże, a może ona znowu nie pamięta języka polskiego, możliwe tez jest ,że nic nie pamięta....nie może myśleć....nawet jeśli ściśnie moją dłoń, to może być mechaniczne i nie będę miała pewności ,że wie kogo ściska. Jak to sprawdzić??.....Nagle doznałam olśnienia....HASŁO...mamy hasło!!!!
"Kochana, wiem,że nie możesz mówić bo masz maseczkę, wiem,że nie możesz ruszać główką ani otworzyć oczu, ale Mamusia teraz ściśnie Twoją rączkę i powie różne słowa, jak usłyszysz słowo, które jest naszym hasłem, spróbuj mnie ścisnąć.......delfin, poduszka, jabłko, samochód ........MANDARYNKA............................................................................................................
Marta ścisnęła delikatnie moją dłoń, rozpłakałam się ze szczęścia.....tylko tego w tym momencie pragnęłam, nic innego się nie liczyło, gdyby nie wejście Pana Doktora to pewnie zacałowałabym ją całą.

Pan  Doktor od razu podszedł do Marty, pochylił się  i z uwagą wysłuchiwał relacji pielęgniarki. Prawie wstrzymałam oddech żeby im nie przeszkadzać....wsłuchałam się co mówi,zrozumiałam nagle ,że mówi o paraliżu lewej strony. Doktor podniósł lewą rękę Marty i puścił........opadła bezładnie na łóżko, powtórzył tę czynność kilkakrotnie, od czasu do czasu przytrzymywał dłużej dłoń...... podniósł głowę i powiedział do mnie :  "Wszystko będzie dobrze, może długo dochodzić do pełnej sprawności, ale będzie ok. dzisiaj na tyle, dziękuję wszystkim a my jutro spotkamy się na dłuższą rozmowę pooperacyjną. Do zobaczenia"
Nic więcej nie trzeba mi było usłyszeć.........szczęście ma zamknięte oczy, spuchniętą buzię i  całkowicie poszytą głowę ale jest szczęściem :))))))))))))))))))))))))))))



Dopiero jak przywieźli ją na salę gdzie mogli już ją zobaczyć Przemek z Wojtkiem i trochę przy niej posiedzieliśmy, to rejestrowałam szczegóły, na które w ogóle nie zwróciłam uwagi wcześniej. Nie ogolili Marcie głowy jak przewidywałam, tylko mały paseczek przez całość od ucha do ucha, gdzie gościł teraz pokaźnych rozmiarów szew z wystającymi nitkami. Fredziu cały czas dzielnie leżał przy jej rączce opatulony razem z nią szpitalnym prześcieradłem, wciąż oklejony plastrami i obwiązany łańcuszkami.......dodatkowo dostał kompanów- Misiu od Wojtka i kotek kupiony w szpitalnym sklepiku, który wyglądał identycznie jak "Alpek"- prawdziwy kot Marty czekający w domu.

Zostawiam Was,  pomocnicy, na noc z Martusią, pilnujcie jej snu jak najlepiej potraficie....Dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz