ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

niedziela, 30 stycznia 2011

2 grudnia 2008 -diagnoza

To w tym dniu właśnie, niebo runęło u mych stóp. W czasie Marci choroby wiele jest dat ważnych ( operacje, radioterapia, hospicjum, powrót do domu itd.),ale ta ma dla mnie osobiście największą moc pamiętania. W tym dniu dowiedziałam się,że moja 12 letnia córeczka ,ma GUZA MÓZGU. Na dodatek,musiałam przyswajać to wszystko sobie tłumacząc z angielskiego. Z jednej strony strach,czy aby na pewno wszystko dokładnie zrozumiałam a z drugiej iskierka nadziei, ze " może nie jest aż tak źle,może w angielskim jest mniejszy zasób słów i dlatego wszystko podciągają pod guzy". Moje złudzenia, moje naciągane strachem wnioski, szybko zostały rozwiane kiedy wpatrywałam się w twarze i oczy lekarzy :(((.
Od początku....
Wakacje 2008- dzieci pojechały na 2 m-ce do Polski.Tutaj trwały przygotowania do targów światecznych, uwijaliśmy się w galerii ze świecami ,aniołami i cieszyliśmy,ze dzieci nie muszą w tym uczestniczyć i mogą te letnie chwile spędzać z Dziadkami i przyjaciółmi.

                                              Ukochani - Babcia Zosia i Dziadek Franek




                                          Marta u Babci i Dziadka w ogródku.

Kiedy wróciły i odbierałam je z lotniska,zauważyłam,że Marta patrząc w dół zezuje prawym okiem. To było takie minimalne uciekanie oka w bok. Pomyślałam,ze być może to po locie, ciśnienie w górze, zmęczenia, stres. Na drugi dzień jednak, sytuacja powtórzyła się.Marta mówiła,że inaczej widzi jednym a inaczej drugim okiem i jak sobie ich nie ustawi to widzi podwójnie. Pojechałyśmy do polskiego okulisty w Dublinie. Jakoś nigdy nie mogłam przekonać się do podejścia irlandzkich lekarzy, którzy bagatelizowali objawy a wszystkich Polaków mają za hipochondryków. Trafiłyśmy do bardzo miłej Pani Doktor i chociaż nie pytałam jej, czy mogę użyć jej nazwiska tutaj na blogu, to napiszę je, bo wiem dzisiaj,że jej profesjonalizm ,determinacja i chęć pomocy uratowały Marcie życie.  Pani Dr Anna Dyczkowska, pracuje w dublińskim Medicusie, i kiedy po zbadaniu Marty czekałam na wiadomości o zezie, okularach itp.,ona z wielką powagą w głosie powiedziała :
"-Pani Agnieszko, nie mogę przepisać żadnych okularów, dopóty, dopóki nie przyniesie mi Pani zaświadczenia od neurologa".
Musiałam zrobić minę stulecia, bo szybko zaczęła wyjaśniać,że oko "ucieka" od ciśnienia w głowie i ona musi wiedzieć dokładnie co to jest i od czego .
Wyparcie- to stan umysłu, kiedy absolutnie wyklucza się wszelkie postawione tezy i wtedy organizm nawet nie wysyła prawidłowych reakcji. To stan w jakim byłam, kiedy opuszczałam gabinet okulistyczny ze skierowaniem do neurologa. Uśmiechałam sie w duchu, próbując bagatelizować i mruczałam sobie pod nosem "hmm, no tak, norma u polskich specjalistów; bedą mnie tak odsyłać od drzwi do drzwi, wymyślać niestworzone historie, żebym tylko wracała jak najczęściej i buliła za każdą wizytę". Gdyby to dotyczyło mnie to pewnie świstek wylądowałby w koszu,ale ponieważ Marta skarżyła się na to podwójne widzenie i trzeba było okulary ( TAK MYŚLAŁAM DŁUUUGI CZAS WTEDY), to dla świętego spokoju postanowiłam umówić się z tym neurologiem.
Wykorzystałam fakt,ze Marta i tak zwolniona z lekcji ,wiec pojechałyśmy od razu "zabukować" miejsce u specjalisty neurologa ( cały czas stukałam się w głowe....neurolog????bez sensu, co ma neurolog do oka???już gorszej bzdury Pani doktor nie mogla wymyślić).
Szpital w Crumlinie

Największy szpital dziecięcy w Irlandii. Dzisiaj z daleka potrafię dostrzec to charakterystyczne logo, kiedy np. wolentariusze stoją na światłach i zbierają datki, albo kiedy w gazetach wciąż informują o akcjach charytatywnych. Dzisiaj z pamięci potrafię odtworzyć nawet poszczególne kolory...ale wtedy....ech!!
Krążyłyśmy po wąskich uliczkach i nawet GPS głupiał nie mogąc znaleźć właściwego szpitala. Pytałam na stacji benzynowej a oni patrzyli na mnie jak na ufoludka ...( NO BO JAK MOŻNA NIE WIEDZIEĆ GDZIE JEST SZPITAL W CRUMLINIE??!!!kiedy prawie na każdym skrzyżowaniu jest ogromna tablica...tylko wtedy dla mnie nazwa Our Lady's, to nijak się miała do miejsca którego szukałam!!!!!!).
W końcu zajechałyśmy na miejsce, grzecznie wjechałam na parking mijając po drodze kilka osób ,które  nie podnosiły głowy, nie kiwały ręką kiedy powoli przejeżdżałam obok . To w Irlandii rzadkość, tu każdy się uśmiecha, wita się jakby znał Cie od lat, a kiedy mijasz sie samochodem to uprzejmość goni uprzejmość. Przez myśl mi wtedy nie przeszło,że to szli Rodzice dzieci z tego szpitala. Nie w głowie im były uśmiechy, powitania, grzeczności, uprzejmości...wszelkie konwenanse mogą się schować, wzrok wbity w ziemie i krąg własnych myśli.......ale co ja wtedy mogłam wiedzieć???Byłam po innej stronie lustra, w grupie beztroskich rodziców, którzy mogą drżec  o katar, kaszel a troszkę bardziej się zmartwić jak coś dziecko złamie. W grupie gdzie nie docenia się każdego dobrego dnia z dzieckiem, gdzie nie dostrzega się uśmiechu i zadowolenia bo "znalazłam biedronkę". Pewnie wielu z rodziców sie oburzy i pomyśli, nieprawda, ja doceniam moje dziecko, ciesze się ze jest zdrowe, zdolne ,piękne..........wiem, ja tez tak zawsze myślałam. Poświęcałam im czas, jeździłam na wycieczki, pokazywałam naturę, czytałam książki ( dłuuugo jeszcze wymieniać nasze podstawowe obowiązki rodziciela)....ale uwierzcie mi, kiedy siedzisz przy ciężko chorym dziecku i robisz rachunek sumienia, to blado to wszystko wygląda. Zawsze bedzie za malo.....przestancie czytac teraz moje bazgrołki, wstancie i zobaczcie czy spokojnie Wasza pociecha spi, jak równomiernie oddycha, jaki błogostan jest w ich pokojach. Pocałujcie je w czolo, cieszcie się tą chwilą.....zaraz przeciez będą dorosłymi ludzmi i bedziecie rzadziej sie widywac :))))))))))))))))))))))


No tak, zeszłam jak zwykle z tematu.....ale te refleksje same mi tak wchodzą,więc nie gniewajcie się,ze bede je wpisywała. Na czym skończyłam????Parking w Crumlinie.......
Wysiadłyśmy z samochodu , przeszłyśmy kilka kroków i zobaczyłyśmy obrazek, który potem byl prawie codziennością,ale wtedy przeorał moje serce.Na krawężniku obok samochodu siedziała kobieta, miała potargane włosy i dalej je tarmosiła łkając po cichutku.Nie krzyczała, nie lała łez strumieniami....ona po cichutku łkała....ale to było tak rozdzierające ,ze nie wiedziałam co zrobić. Normalnym moim odruchem jest przytulenie takiej osoby, ale ona była otoczona jakimś niewidocznym murem. Była tam kompletnie sama, pomimo,ze szłysmy z Martą obok i jeszcze kilka osób ją mijało. BYŁA SAMA I W TEJ SAMOTNOŚCI ŁKAŁA. Nie wiem czy intuicja jest najlepszym doradcą,ale wtedy podpowiadał mi,żeby isc dalej, nie zatrzymywać się, nie smucić i nie pokazywać Marcie tego miejsca , jako padołu łez i smutku. Zebrałam się w sobie i trzymając moją córcię za rączkę szukałyśmy recepcji. Taaaaaaaa, i znowu skucha.......nawet jeśli wydaje się nam ,ze rozumiemy angielski, to wszystko dotyczy dnia powszedniego. Nie żyjemy w szpitalach i obca nam jest cala ta ich nomenklatura. Szukałam na tablicach słowa RECEPTION, do głowy mi nie przyszło ,ze OUT-PATIENTS , które kojarzy sie z wyjściem pacjentów, to będzie to gdzie mam pójść i zarejestrować Marte. Bez sensu jakoś.....
Dałam skierowanie a Pani mnie pyta, co to jest???Grzecznie i z uśmiechem odpowiadam jej,ze skierowanie od okulisty na badanie neurologiczne. Ona tez grzecznie mówi mi,ze wyślą mi odpowiedź listem. Sądząc,ze coś źle zrozumiałam , mówię do niej,ze ja poczekam ,niech weźmie swój "łaskawy diary" i powie mi konkretny dzień i godzinę.Ona zabrała skierowanie, wzruszyła ramionami i zaczeła rozmawiać z następnymi. Moja mina jak nic byla chyba bardzo bezcenna.....Marta ścisnela mnie za rękę i mówi " nie denerwuj się Mamusiu"....hmmmm.....to chyba ja ją powinnam pocieszać a nie ona uspokajać mnie, wiec grzecznie wróciłyśmy do domu i czekałysmy na "owy" list z data badan Marty.Ja po cichu przysiegałam sobie, ze jeśli okaże się ,ze wszystko ok, to moja noga nigdy już nie postanie w tym miejscu :(((((. ........ czas pokaza co innego.......

Błogo mijały nam dni, bo mieliśmy pełno gości...po wakacjach , wrzesień i poczatek padziernika to najfajniejsze miesiące tutaj. Nie padaja jeszcze deszcze a czasem słonca jest wiecej niz w miesiacach letnich.


Była u nas Kasia (moja  przyjaciólka ze Słupska)


Był Marcin z Iwoną ( przyjaciele z Poznania)


A Marcia coraz bardziej zaczynała przymykać oczko . Dopiero teraz, kiedy oglądam zdjecia sprzed szpitala widze to wszystko :(((((




Potem przyjechała moja siostra Gosia z synem Adasiem i  moja siostrzenica Basia z córeczka Julcią.
 


To najbardziej z wymownych zdjeć, wtedy oglądalam je jak kazde inne, teraz wydaje mi sie wrecz prorocze. Julcia wskazuje na Marty oko, ono nie tylko sie przesuwało, miało tez  coraz większą tęczówkę,kompletnie inną niż w drugim oku.

 Marta z dnia na dzien była coraz bardziej krnąbrna i spiąca na przemian. Nic jej sie nie chciało, wszystkim byla znudzona lub rozdrazniona. Ataki lekowe , które miala juz od dluzszego czasu ( a wszyscy sadzili ze biora sie z burzy hormonów, bo dorasta itd) nasilały sie. W koncu przyszedl list z Crumlina......wizyta -maj 2009. Własnym oczom nie wierzylam, bo to przeciez za pól roku...Na drugi dzien pojechalam do Medicusa prosić o pomoc. Pani Doktor w porozumieniu z pediatrą napisala fax ze slowem urgent ( pilne!!!) do innego szpitala i kazala tam dzwonic dzien w dzien zeby sie przypominac. Nie dzwonilam, bo widzialam,ze chyba to juz nie zarty...pojechalam osobiscie.....blagalam te sekretarke i zaklinalam ja na wszytskie swietosci....data wyznaczona

    2 grudnia 2008


Mialysmy byc na 8.00, wiec liczac godzine dojazdu i w ogóle , trzeba bylo obudzic sie  o 6 tej rano. Dla Marty to prawdziwa katorga, bo do szkoly chodza na 9 tą ,wiec nie jest to normalny czas pobudki.Tak,wiec kiedy jechalysmy juz w samochodzie a ona zaczela skarzyc sie na bardzo silny ból glowy ( pierwszy raz od dwóch lat!!!!!!wczesniej nigdy nie bolala ja glowa!!!!!!!!!!!!!!!!) myslalam ze to od tak wczesnego wstania rano. Ujechalysmy ze dwa kilometry i Marta zaczęła wymiotować.Bylysmy na autostradzie i nie bylo jak sie zatrzymac, wiec w ruch poszly wszystkie torby i reklamówki. Potem na chwilke zasnela i w koncu dojechalysmy do szpitala. Ciezko bylo siedziec nam w poczekalni, bo dzieci bawily sie klockami, telewizor ryczal jak najety, wrzask i harmider...a Marta lezala na laweczce i widzialam jak kazdy odglos wibruje jej w głowie. Kiedy weszlysmy wywolane okazalo sie ,ze najpierw jest pol godzinny wywiad ze studentem-konsultantem Profesora Lyncha. No tak , bo przeciez trafilysmy do uniwersyteckiego szpitala.
Kiedy juz stanełysmy przed profesorem, to nawet na nas w sumie nie patrzył.słuchał z uwagą studenta, od czasu do czasu dopytując to i owo.Kiedy usłyszał o porannych wymiotach i bólu głowy , pierwszym od dwóch lat ( wczesniej miala tak tylko raz i myslalam ze to od kupionych chomików), podniósł słuchawke i zapytał o cos co brzmialo mniej wiecej "emeraj?"....nic mi to w ogóle wtedy nie mówiło, kompletnie nie znalam zadnych medycznych zwrotów ani nazw. Zorientowalm sie tylko,ze to chyba jakies wazne badanie, bo kiedy weszla pielegniarka i powiedziala ze czas oczekiwania jest miesiąc, on podniósł sie z krzesla i powiedzial, ze "ma byc teraz i juz, a jesli ma z tym problem to prosze go polaczyc z tym "emeraj"!!!!". Dzisiaj juz wiem, MRI to po prostu rezonans magnetyczny. Jezu.....a mialo byc tylko spotkanie z neurologiem........
Zjechalysmy z pielegniarką windą na dól. Chyba było ze 100 osób, kazdy siedzial i czekal na swoja kolej. My weszłysmy odrazu, pielegniarka powiedziala ,ze Marta pewnie bedzie sobie spac, to moge isc sobie na kawe. Wyszam ,ale nie w glowie mi byla kawa. Mialam tysiac mysli na minute,nie chcialam dzwonic do Przemka, dopóki nic nie będę wiedziała.....on byl przekonany , ze wrócimy po poludniu i pomoge pakowac mu szafy i standy na jutrzejsze targi..............jeszcze wtedy mialam sile o tym tez myslec. Targi o które walczylismy ponad rok, targi na które zapożyczylismy sie zeby na nich byc i miec dobry towar...targi, które mialy byc katapulta dla rozwoju firmy, targi..............akurat wypadały na 3 ego grudnia i 2 ego buduje sie stanowisko. Zabrałam vana , wiec sam Przemek nie mogl tego przewieźć, pakował w sklepie świeczki, szykował i czekał na nas.........
Po rezonansie, siedzialysmy znowu na poczekalni, tez czekalysmy....tylko,ze na wyniki. Marta wykonczona nic nie chciala jesc,uplywala minuta za minutą....godzina za godziną......bylysmy na ostatnim pietrze, z okna byl tylko jeden widok- krzyz z dachu kosciola ,znajdującego sie obok...(!!!!)
Nagle cos sie zmienilo w otoczeniu, bylo coraz mniej ludzi, robila sie cisza, z otepienia wyrwal mnie wzrok pielegniarki zza szyby. Odwrócilam sie do niej a ona szybko opuscila glowe. Spojrzalam na jej kolezanke, uciekala ze wzrokiem. WIEDZIALAM JUZ!!!!!!Przyszly wyniki.......zrobilo mi sie gorąco i zimno na przemian. jedna z nich weszla i zapytala Marte czy chce jogurt albo owoca, moze herbatke.....moze jeszcze cos wymieniala.....przestalam kojarzyc........zaproponowala jej,ze moze cos u niej w gabinecie porysowac albo pobawic sie komputerem. Marta poszla a do mnie z kubkiem herbaty podeszla Pani, która przedstawila sie jako pracownik socjalny szpitala.Jej pierwsze pytanie bylo,"czy mam kogos bliskiego lub znajomego w Dublinie??". Odpowiedzialam,ze nie. "A czy mam męza?"Tak, ale........i chcac skonczyc zdanie chwycilam ja za reke, prosząc "niech Pani przestanie pytac, prosze mówic!!!!!". Ona usiadla , tym samym wkazujac mi krzeslo i odpowiedziala, ze ona nie moze udzielac mi zadnych informacji. Od tego jest lekarz, ale oni czekaja teraz az bede przygotowana na rozmowe. W ich mniemaniu ,przygotowanie to znaczy,ze nie moge byc sama.Powiedzialam,ze maz nie jest w stanie tu dojechac bo raz,ze nie ma samochodu a dwa musi byc z naszym drugim dzieckiem i odebrac go ze szkoly. Próbowalam ja przekonac stanowczym glosem, bez drzenia brody i łez w oczach ,ze jestem w stanie rozmawiac z lekarzem sama i nie musza sie martwic.Jestem im bardzo wdzieczna za troske, ale im dluzej beda mnie trzymali na korytarzu i nie udostepniali informacji tym szybciej mnie zdenerwuja i faktycznie bedzie ciezej sie ze mna komunikowac. Kobieta byla nieugieta, powiedziala,ze musze byc z kims i juz!!!W takim razie , pomyslalam, skoro jestescie tacy pomocni i troskliwi to moge miec obok siebie polskiego tłumacza. Moja percepcja zaczela mnie zawodzic juz pare godzin wczesniej, wiec faktycznie ,tlumacz przyda sie bo polowy z wrazenia moge nie rozumiec. Zgodzila sie i teraz czekalam nastepne 40 min. na tlumacza.
Przyjechala Monika ,.....jesli kiedykolwiek zdarzy sie,ze poznacie mieszkająca w Dublinie Monikę, a ona jest albo byla tłumaczem, to prosze wysciskajcie i podziekujcie jje ode mnie, bo nie mialam potem juz okazji.
Powiedziała,ze zawsze musi byc ktos obok.....nie dlatego,ze boja sie histerii, sa na to gotowi, jak i na kazda inna reakcje , bo przeciez kazdy inaczej reaguje.Ten ktos obok, ma po prostu wyłapywac w informacjach to, co mi umknie. Mózg czlowieka kiedy jest w szsoku lub stersie po kilku dawkach informacji zamyka sie na reszte. I choc wydaje nam sie ze sluchamy z uwagą, to tak naprawde juz nic nie słyszymy. Tak chyba było.....dzisiaj mija dwa lata, ale nawet wtedy po paru chwilach ,nie umialabym powtórzyc co tak naprawde mówił do mnie lekarz. Zapamietałam za to calkiem cos innego niz słowa.......ten ostry, nie patrzacy na nas wczesniej, krzyczacy na pielegniarkę , starszy pan......ten neurolog, który objawił mi taka straszną prawdę.....podszedł do mnie z otwartymi ramionami, zwęzil oczy w ciepłym ,ojcowskim usmiechu i przytulił z całych sił.Stał tak z minutę w objeciach ze mną i powiedział "Tak bardzo mi przykro. Takie przypadki nie są czestym doswiadczeniem tutaj, dlatego zrobię wszystko co w mojej mocy,zebys mogła przejsc to najłagodniej. W tej chwili czekam na telefon  mojego serdecznego kolegi, najlepszego neurochirurga tutaj w Irlandii....to jedyne i najwazniejsze co moge pomóc".
Pielegniarka obok niego miala łzy w oczach, Monika płakała na głos, jemu drzały rece a ja nic. Kompletny robot. Zero reakcji...to pamietam, bo głupio mi tak jakos bylo ,ze nawet łzy z oczu wycisnac nie moge , skoro inni, obcy ludzie potrafią sie wzruszyc. Wyszlam z gabinetu i patrzylam jak Marta w cos gra na komputerze......i co dalej???chcialam wziac kurtke, ubrac siebie i ja i wyjsc.....wlasciwie to obudzic się.

Guz mózgu!!!!!!!!??????????????Czy oni wszyscy powariowali?? Przeciez mialaby jakies objawy wczesniej.Przeciez ona jest normalnym, szczesliwym, usmiechnietym i przede wszystkim rozumnym dzieckiem!!!!!!!!Przeciez dobrze sie uczy, nigdy nie bolala jej glowa, nie skarzyla sie na zadne zawroty......nic nie wzbudzalo niepokoju oprócz tych lęków........Boże, czy cos przeoczyłam??/czy mogłam zareagowac wczesniej???Tato dzwonil do mnie tydzien wczesniej, czytał artykuł w jakims czasopismie o dziewczynce , której uciekalo oczko i ze miala....no wlasnie co on mówił ???????????ze to chyba , guz mózgu?!?! Jezu, oni sie nie mylą????A co to wlasciwie jest guz mózgu??Czy to sie da wyleczyc operacja a potem tabletkami???No tak....przeciez Profesor cos mi mówil o neurochirurgu......tak, bedzie dobrze.....Aga, nie daj sie złym myslom...i nagle usłyszałam...
-"Wiesz, u mnie w rodzinie tez był rak.No nie akurat rak mózgu, ale ......." Nie pamietam co powiedziala dalej........R A K ?!!!!! Ku........jaki rak???Ja pier........, guz to nie rak........obudz sie ,Aga, obudz!!!!!!!!!!
Nigdy , przenigdy ...NIKT, nie ma prawa przy Marcie wypowiedziec tego slowa......moga sobie mówic o guzie o wszystkim co bchcą, bez słowa "rak". Marta zna dobrze to słowo, zna równiez zły efekt......Przemka Mama, Moja Kochana Teściowa, Cudowna Babcia Marty i Wojtusia zmarła na raka woreczka żółciowego.
Wszyscy bardzo przezylismy jej smierc, a dzieci na zawsze odebrały lekcje, ze rak=smierc!!!!!. Nigdy nie pozwolę,zeby tak zaprogramowano Marte.......wytatuuje sobie na czole jesli trzeba, nie rozmawiac z Martą, przed rozmowa ze mną. Rak został usuniety z mojego słownika.....teraz na chwilke go reaktywowalam jako slowo dla pozytku tego bloga....i sioooooooo.....juz go nie ma :)))))))))))))))))))))))))

Było ok. 18 ej kiedy przyjechała po nas taksówka, ja z Martą i Monika ( tłumacz) jechałysmy w kompletnej ciszy do nastepnego szpitala. Boże, nie znalam ulic, nie wiedzialam co z vanem , czy moge go tak zostawic....w ciagu dnia biegalam co 2 godziny i kupowalam bilet parkingowy a teraz co??/Jakim cudem potrafilam jeszcze o tym myslec....nie odpowiadalam na telefony Przemka...nie potrafilam mówic....napisalam smsa, ze bede pozno i powiem wszystko juz na miejscu.......on wciąz nieswiadomy pakowal się na targi w sklepie :((((((. Dojechałysmy do Beaumont Hospital. Tam dopiero dokladnie , przy pomocy tlumaczeń Moniki dotarlo do mnie, jakie beda nastepne kroki. Ten dzien ( 2/12/2008) tak naprawdę był ostatecznym na wizyte dla Marty. Właśnie dzisiaj poziom cisnienia w glowie osiągnął szczyt i stąd właśnie ból głowy. Bo guz nie boli, boli tylko cisnienie , woda i plyn okolomózgowy, który zbierając sie w wiekszej ilosci naciska i rozpiera czaszke. To byl nastepny krok.....zrobić Marcie rurke odprowadzająca te wodę. To zabieg szybki i bardzo potrzebny...dopiero potem mozna zajmowac sie resztą, najpierw trzeba ulzyc cisnieniu w glowie. Dzieki Bogu zdążyłyśmy trafić do Profesora Lyncha....nastepny na liscie do odmówienia modlitwy dziękczynnej. Ustalili,że operacja założenia shunta będzie nastepnego dnia  raneo o 9tej. Poprosilam ,zeby Monika wszystkie te dziwne nazwy napisalam mi na kartce z myslą, że sprawdze sobie w domu w internecie  co dokladnie to znaczy. Bo co z tego,ze Monika powiedziala ,ze v p shunt to jakas tam zastawka otrzewnowo-mózgowa...co z tego,ze uslyszalam guz......mówila tez o wodoglowiu, ale pomyslalam,ze napewno cos pokielbasila w tlumaczeniu. Boze jakim laikiem bylam, jak naiwnie wierzylam,ze to nic takiego..... Wodogłowwie słyszalam kilka razy w zyciu i to przewaznie kiedy rodzily sie dziecaczki i umieraly a jesli przezywaly to byly niedorozwiniete umysłowo...takie mialam skojarzenia ....i tylko takie, wiec jakos wierzyc mi sie nie chcialo, ze wodoglowie dotyczy Marty......To proste, skoro zbiera sie plyn w jamie głowy, to jest to wodoglowie, tyle ze wtórne bo wynika z ucisku guza, tetniaka itd. Dopiero potem to wiedzialam, taka zastawkę  ma miliony osób na swiecie.....ale skąd mialam to wczesniej wiedziec. Nigdy w rodzinie ani mojej ani Przemka nikt nie mial do czynienia z chorobami mózgu :((((( Byłam kompletnie zielona, jak sobie przypomne moje poszukiwania w internecie.....niektórych nazw łacińskich tygodniami nie mogłam przetłumaczyc i znalezc potrzebne mi informacje. Wykupowałam strony studenckie,dokopywalam sie do jakis referatów doktoranckich byleby jak najwiecej sie dowiedziec, próbowac zrozumiec, miec pojecie co chcą lub co juz zrobili mojemu dziecku !!!!Ale o tym bede pisala po kolei...,teraz jestesmy przy Marcie , wieczór, jest juz w przydzielonym łózku. Bez piżamki, kapci... leży w turkusowym sweterku, przestraszona i bardzo zmęczona. Nie mam pojęcia jak mam jej powiedzieć,że muszę ją zostawić na tę jedną noc. Jedną , jedyną ...nigdy juz potem nie zostawilismy jej ani na minutę samej....ale wtedy musiałam. Nic nie było zorganizowane, nikt nic nie wiedział, musiałam oddac vana, przywieźć jej rzeczy i ukochanego misia Fredzia...Boże, jak mam ją tu zostawić???????Nikogo nie zna, dzieki Bogu po angielsku umie lepiej ode mnie, ale przeciez i tak to wszytsko obcy ludzie. Tak naprawde do konca nie wie co  sie stalo, dlaczego tu trafila. Próbowalam jej wytlumaczyc, ale obiecalam,ze najpierw sama wydrukuje wszystko po polsku i wtedy dokladnie jej opowiem co i jak. Tego sie uczepilam, ze musze jechac i usiasc poczytac........wiedza mnie uspokaja, niewiedza rozdraznia :(((((Boże , Córeczko zasnij.......pojadę jak zasniesz, wrócę z samego rana, moze nawet jeszcze bedziesz spała. Zasnij Kochana......



Na sale gdzie leżała Marta w tym samym dniu przywiezli dziewczynkę- Dorwlę. Przy jej łózku płakały Mama i Babcia. Obie siedziały i nie odchodziły na krok.....widząc ten obrazek jak zostawisz swoje dziecko samo????Była 22.10, marta juz powoli zasypiała a ja wciąż biłam się z myślami. Racjonalizm jednak zwyciezył, przeciez nie mialam nawet dla niej rzeczy, przeciez o tym wszystkim nie dam rady Przemkowi opowiedziec przez telefon. Przeciez w koncu musze sie gdzies wypłakać. Przez cały dzien nie uroniłam ani jednej łzy....po co straszyć Marte  i tak wyczuwa,ze nie jest ok :((((. Babcia Dorwli wziela mnie za reke, usciskala mnie, zapytala czy wszystko w porządku. Dobry Anioł, cudowna twarz kobiety,u której po zmarszczkach widać ,że czesto sie w zyciu uśmiechała. Otoczyła mnie ciepłem.....postanowiłam poprosic o pomoc, to było jedyne wyjscie. Marta nie miala telefonu, nie mialabym nawet z nia kontaktu.Zapytałam czy czuwając przy Dorwli mogą od czasu do czasu zerknąć na Marte i gdyby sie obudzila i byla przestraszona , to niech do mnie zadzwonią i podadzą jej telefon.....usmiechnely sie, przeciez to zadna sprawa, wręcz odwrotnie, człowiek w takich chwilach jednoczy sie po stokroć.
 Kiedy wychodziłam zaczął padać deszcz, zamówiłam taksówkę i wróciłam do poprzedniego szpitala. Samochód stał na swoim miejscu a za wycieraczką liscik od Pani Socjalnej ze szpitala "załatwiłam zdjęcie blokady ".....wciąż myslałam,że śnię . Kiedy jechałam wycieraczki miarowo sciągały krople deszczu z szyby....żałowałam,ze ich nie mam na twarzy. Trzymając kierownicę nie miałam jak się wycierać......deszcz sprzyjał łzom...... płakałam i uspokajałam sie na przemian.......spokojnie, powoli, musisz dojechac......kiedy wjezdzdałam na most w Newbridge było po 23 ej....zadzwoniłam do Przemka czy jest jeszcze w sklepie. Tak...skręciłam na naszą mała uliczkę.....dojechałam do Galerii.....otworzyłam drzwi samochodu....akurat przechodziła Kasia z Polskiego Sklepu....podeszła z usmiechem , Przemek juz wybiegał na ulicę....zdązyła zapytać z rozbawieniem "co my tu robimy o takiej godzinie".......MARTA MA GUZA MÓZGU.... to wszystko co zdołałam wyszeptac.......nie pamiętam co było dalej.


P.s. Ponieważ zachowałam wszystkie smsy z tych dwóch lat jakie otrzymałam, to będę te ważne  cytowała zawsze na końcach postów. One są  dokumentacją moich nastrojów, niestety nie ma tych, które wysyłałam :(
W tym pierwszym dniu pisalam smsy do Kasi.To moja przyjaciółka z Polski, mamy ze sobą jakąś spirytystyczną więź ...twierdzę,że w poprzednim życiu pewnie byłyśmy spokrewnione krwią, teraz jesteśmy spokrewnione duszami :)). Pisałam jej w nerwach o wszystkim i pewnie napisałam,że oddział dziecięcej neurologii w Beaumont jest imienia Świętego Rafaela, bo oto jaki sms zwrotny od niej przyszedł:

"Rafael oznacza Bóg uleczył. Ukazuje dobroć i opatrzność. To archanioł. Patron aptekarzy,chorych,lekarzy,emigrantów (!!!),pielgrzymów,uciekinierów,wędrowców i żeglarzy. A tu masz Kochana modlitwę:
Święty Rafale Archaniele, który czuwasz przed majestatem Bożym i z polecenia Stwórcy byłeś przewodnikiem w niebezpiecznej wędrówce Tobiasza, czuwaj nad drogami naszego życia... Ostrzegaj przed niebezpieczeństwami jakie nas zgubić mogą. Ty odpędzałes demony i uzdrawiałeś mocą Bożą. Broń nas przed uległością  złua gdy zdrowie i życie zagrożone będzie,wstawiaj się za nami u Boga.Przedstawiaj nasze sprawy i bądź nam npomocny.Amen"
 Kochana jestem przy Tobie.Będzie dobrze, zobaczysz, wyjdziemy z tego szczęśliwie. Wysyłam swojego anioła by czuwał nad Wami, utulił Martusię i usiadł blisko Ciebie. Niech pomaga Ci ze wszystkim. Kocham Was."

2 komentarze:

  1. Poplakalam sie...ja wiem skad tyle wiary w Marcie, ma to po Tobie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem dlaczego akurat dzisiaj zaczęłam czytać tego bloga.....ale wiem, że chciałabym aby przeczytał go cały świat.
    Dzięki takim ludziom jak Wy ten cały świat i nasze życie ma sens...

    OdpowiedzUsuń