ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

środa, 2 lutego 2011

3 grudnia 2008 (operacja nr.1)

     Byłam z samego rana, choć korek na lotnisko wcale temu nie sprzyjał. Szpital Beaumont jest akurat na samym końcu drogi, którą zmierzają wszystkie samochody na dublińskie lotnisko. Bałam się tej operacji bo byłam zbyt zmęczona,żeby ze zrozumieniem doczytać się w nocy o co tak właściwie chodzi :(((.Pozostało tylko się modlić i ufać lekarzom.
     Marta wstała w dobrym humorze, była uśmiechnięta i próbowała zrozumieć o co chodzi w tym wszystkim. Doktor powiedział,żeby niczego nie zatajać ,rozmawiać z nią jak z dorosłym. Ha, bez jego rady wiedziałam,że inaczej się z Martą nie da.Ona od małego była małą, niezależną wojowniczką (sama się uczeszę, wiem co mam ubrać, a Pani w szkole nie będzie mi dyktować itd.)Usiadłam i tak jak umiałam najlepiej ubrałam w słowa opowieść o guzie w jej głowie. Z pomocą przyszły pielęgniarki. Przyniosły ogromną lalkę z doczepionymi rurkami w głowie i krok po kroku tłumaczyły, co tak naprawdę Pan Doktor będzie dzisiaj robił. Dla mnie najbardziej pomocna była ta książeczka.
To śmieszne,ale mały miś był w stanie wytłumaczyć mi, dlaczego ostatnimi czasy moje dziecko było poirytowane, niegrzeczne a potem senne i wszystkim znudzone.....ciśnienie od płynów w głowie dawało się we znaki i dzisiaj nadszedł czas, dać temu upust.
     Pojechałyśmy na sale operacyjną. Pozwolili a nawet nakazali mi być przy usypianiu Marty. Ubrali mnie całą  na niebiesko i prosili,żebym ja zagadywała. takich usypiań było potem jeszcze wiele, ale to było pierwsze i Marta zaczęła płakać ze strachu. Odeszły mi wszystkie siły, które trzymały moje łzy i nerwy na wodzy. Poprosiłam,żeby zaczęła mówić o najfajniejszym filmie jaki lubi...Marta ,chyba z przestrachu, zaczęła o Hanie Montanie.Hm....akurat tego nigdy nie lubiła, więc strach robi z nami niezwykłe rzeczy. Kiedy wstrzykiwali jej środek usypiający , piekło i bolało....krzyczała,żeby przestali a ja mogłam ją tylko przytulać za głowę. Na szczęście trwało to sekundy i nagle poczułam jak ciało zrobiło się bezwładne. Zasnęła, ale to było tak przerażające odczucie,że ledwo stamtąd wyszłam. Właściwie pielęgniarz mnie wyprowadził, uściskał za rękę i powiedział,że wszystko będzie dobrze. Te ich odruchy życzliwości rozbrajają jeszcze bardziej................
      Wyszłam na zewnątrz, przy samym wyjściu roznosiły się wszędzie opary dymu papierosowego.,, wszędzie niemrawi, schorowani, bladzi pacjenci, z papierosami w ustach.....ktoś walczy o życie a inni z niego świadomie rezygnują...i to pod skrzydłami szpitalnymi....bosko, tylko dlaczego ja muszę to czuć do cholery?!!!!!Nie mogą mieć jakiegoś miejsca dla siebie wyznaczonego???/Przyzwyczaiłam się ,że w Irlandii, nie ma dymu ani w restauracjach ani na przystankach......moja agresja wywołana strachem , znajdowała ujście w rozstrzyganiu.....gdzie powinni palić........i tylko na tym..........do bólu....,,darłam się w głowie na nich wszystkich, wyrywałam im te papierosy z ust, gniotłam pety butami.........wróciłam do środka. Ile jeszcze??Godzinę, dwie???Sklepik.......różowy miś. Tak....kupię jej misia.....nie, no bez sensu, ona rockowa dziewczyna i różowy miś?.........tak.........jest moją małą córeczką?Przywitam ja po operacji misiem.....czy oni ogolą jej głowę???Miś..........tak, proszę tego z napisem "For A Very Special Daughter" .........ogolą???nic jej nie mówiłam, nie przygotowałam na to :((((.......podpisywałam zgodę......co tam było???nie wiem....nie czytałam.........muszą obniżyć ciśnienie, nieważne co tam było........już, idę tam pod salę, będę czekała, nie mogę chodzić po tych korytarzach........czy jest tu gdzieś kaplica????kościół? Boże,pomóż!!!!

"Mrs.Barska??, Proszę na salę, córka się wybudza"........
"Martunia, Kochanie, jestem...Córciu Kochana....."...Boże , nie odwraca sie, nie może...opatrunek  po prawej stronie....tylko mała część wygolonych włosków......czy to ważne???......"Martuniu"...... "Mum is hurting....Mum ...pain.."..........Matko Jedyna, co ona mówi, dlaczego po angielsku do mnie mówi....zapomniała polskiego???Nigdy ,nawet w zartach nie mówiła do mnie po angielsku...Boże uszkodzili jej coś???Gdzie szufladka z językiem polskim???.....Zasnęła.....Doktor powiedział,że wszystko się udało.....to był odpowiedni i naprawdę  ostateczny czas na interwencję.  Dziękuję Pani Doktor Dyczkowska, dziękuję Profesorze Lynch.........dziękuję Doktorze Quigley za operację.......Boże dziękuję Ci.

Dopiero teraz byłam w stanie dzwonić.....dopiero teraz ogłosiłam światu wiadomość.....
   "Mamo, Tato.....Marta jest w szpitalu, miała zabieg....to nawet nie była operacja....tak.....jeszcze dokładnie nie wiedzą...podejrzewają guza mózgu, ale nie denerwujcie się...mamy najlepszych lekarzy, jesteśmy w najlepszym szpitalu....dzisiaj założyli jej taką rurkę....no....odprowadzają jej wodę z głowy....tak, taka przetoka,żeby ciśnienia nie było....wszystko ok, czujemy się znakomicie......Tato,dzisiaj są Twoje imieniny...Franciszka....wszystkiego najlepszego.Od Martuni i Wojtusia też."

Obudziła się w nocy, miałam rozkładane łózko obok niej, zasłonięte kotara patrzyłyśmy na siebie....uśmiechnęła się....mówiła po polsku.... Różowy Miś leżał obok, ale w rączce był stary przyjaciel, brązowy niedźwiadek Fredzio. Pielęgniarki założyły mu bandaż, był także uczestnikiem operacji....na stoliczku leżał dyplom.

  
Uffffff...minął ten dzień. Dobranoc


P.S.

  Dorota (moja starsza siostra)

"Kochana jesteśmy z Wami,życzymy zdrówka Marci. Trzymajcie się, wszystko będzie ok."
Marcin ( wieloletni przyjaciel z Polski, właściwie jak brat)
"Strasznie się cieszę,że już po operacji!!!Wysyłam Ci wagon Siły i Wiary ode mnie. Pamiętaj daj znać jak będą już wyniki. Cześć."
Kasia z Polskiego Sklepu (przyjaciółka poznana już tutaj, w Irlandii....to ona pierwsza widziałam mnie kiedy wróciłam z Dublina w tym pierwszym dniu )
"Aga ja chciałam powiedzieć,że całym sercem i myślami jesteśmy z Wami"
Basia ( moja siostrzenica, córka Gosi - mojej drugiej siostry )
"Agniesiu Kochana, ucałuj od nas Martusię, niech wraca szybciutko do zdrowia. Powiedz jak mogę Ci pomóc, jak coś to dzwoń!Wiem,że teraz na pewno jesteście razem i nie możesz rozmawiać. Pamiętaj,że my jesteśmy razem z Wami. Wszystko na pewno będzie dobrze.Buziaki"
 Gosia (moja druga siostra) zadzwoniła i powiedziała :

"Zostaję tu bez ochrony , bo wysyłam do Was Mojego Anioła Stróża!!!Niech się nie waży tu wracać do czasu, aż Marta nie wyzdrowieje , bo inaczej mu wszystkie pióra powyrywam!!!Trzymaj się tam siostra i nie poddawaj. Kocham Cię"


Niezliczone rozmowy z Rodzicami, ich anioły tez tu przywędrowały. No to była tu niezła kolekcja :)))


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz