ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

sobota, 5 lutego 2011

10 grudnia 2008 (operacja nr.2)

Dzień operacji.
   Właściwie nie jest określone ile będzie trwała, co tak naprawdę będą robili. Wiem tylko tyle ile lekarz był w stanie wytłumaczyc takiemu laikowi jak ja, czyli : Marta bedzie miała do głowy przyczepioną taka jakby ramę, co uniemożliwia jakikolwiek ruch, bo oni musza dokładnie i bez niespodzianek zlokalizować i pobrać wycinek guza.
   Tak naprawdę, to ja sądziłam,że będa go od razu wycinać...a to nie tak, musza najpierw pobrac próbkę aby poznać "Pana Jegomościa ". Siedząc cały czas w szpitalu nie miałam szansy poszukania czegokolwiek na ten temat w internecie...dzisiaj już wiem to tzw. biopsja stereotaktyczna. W sumie to cokolwiek lekarz by mi nie powiedział, nie narysował, cokolwiek by zalecił to nie pozostawało mi nic innego, jak podpisac zgodę, schylić głowę i modlić się cicho w duszy.
   Na sale operacyjną tym razem zjeżdżaliśmy w czwórkę.Bo pomimo,że Tato i Brat odwiedzali Martę jak często się dało, to tak naprawdę , dopiero dzisiaj mogli być z nami cały dzień. Do uśpienia Marty znowu pozwolili mi wejść a chłopaki patrzyli przez szybkę. Tym razem Marta podeszła do tego na wesoło, i kazała pielęgniarkom uśpić także swojego Misia - Fredzia :))) Poniewaz od ostatniego uśpienia minął tylko tydzień, to tym razem nie odczułam juz tego tak drastycznie.....a może , obecność Przemka i Wojtka za drzwiami dodawała mi także otuchy.
   Nie wiedzieliśmy ile będzie trwała operacja, powiedziano nam,ze minimum 3 godziny,więc żeby trochę odciążyć myśli i Wojtkowi poświęcić choc chwilke , pojechalismy do najbliższego centrum. Poszliśmy na lody, potem na pizze ( właściwie , tylko Wojtek jadł), uśmiechaliśmy sie do siebie, ale każdy  miał na twarzy jakby "mgłę". Tego się nie da opisać, tego nie uchwyci tez aparat. Każdy z nas bił się ze swoimi myślami i żadne nie miało odwagi mówić na ten temat.

Wojtek w ciągu tego tygodnia z małego chłopca przemienił się w chłopaka, który raptownie stracił dzieciństwo. Dzisiaj z perspektywy czasu widzę to jeszcze bardziej, na zdjęciach, na filmach, kiedy przypominam sobie wszystkie sytuacje. Kiedy przyjechaliśmy do Irlandii każdy miał problem z wypowiedzeniem Wojtka imienia, szczególnie kiedy próbowali je przeczytać i literke W czytali jak Ł, wtedy wychodził jakiś bełkot typu "Łodżtek". Przybrał pseudonim Eddie,zeby im było łatwiej go wołac a po drugie uwielbiał wygłupy i zarty Eddiego Murphy, bardzo często potrafił naśladowac Jimiego Carreya .
Jego kabaretowe podejście do życia i scenki jakie odgrywał w domu ,były głównym punktem naszych dni...często były też zarzewiem wojny z siostrą....ale to właśnie był ten urok, ten czar dzieciństwa , który nagle gdzieś przepadł.
Kiedy dla rozluźnienia atmosfery robiłam do niego śmieszne miny, zawsze podejmował pałeczkę...a teraz....nie był smutny, nie rozpaczał, ale tez nie żartował.........ciężko....
Myślę,że to po części cechy męskiego świata a trochę fakt przebywania tylko i wyłącznie z Przemkiem, który jest typowym introwertykiem.
   Dla mnie najważniejsza była pierwsza rozmowa i tą przyjął bardzo spokojnie. Nie pytał dlaczego, co to jest, o co chodzi, na czym polega operacja (bo takich pytań w sumie się spodziewałam), zapytał tylko raz "Mamo, ja chce wiedzieć tylko jedno!!!Czy Marta będzie żyła??"
   Spojrzałam na Przemka ( jego spokój zawsze mi pomagał w takich sytuacjach), miał strach w oczach, ja też zawahałam się na moment..... przecież nigdy go nie okłamałam, uczyłam dzieci,ze choćby najgorsza prawda, ale musi być wypowiedziana....a teraz???co mam odpowiedzieć??? Powinnam powiedziec TAK, żeby go wzmocnić, nie odebrać nadziei, ale nie miałam w głowie mocnego "tak" :((((((. Nic właściwie wtedy w głowie nie miałam, kompletna pustke i szum w uszach.
   Odpowiedziałam po cichu : "Nie wiem. Jednak obiecuję Ci ,że  jeśli będą rzeczy i sytuacje zależne od nas, od swiata, od ludzi,od  pieniędzy,to zrobimy wszystko co w naszej mocy  żeby żyła. Nad resztą czuwa Bóg.".
   Obietnica- to też coś czego uczyłam Wojtka, nigdy nie obiecuj jesli nie możesz tego spełnić. Możesz powiedzieć "spróbuję , będę się starał, ale słowo obiecuję musi dotyczyć czegoś na 100 %". I co mi pozostało??? Trzeba było dochowac obietnicy- WALCZYĆ O MARTĘ!!!

Martwił się o Martę. Przecież tak bardzo byli ze sobą związani. Różnica jednego roku między nimi była tak niezauważalna, im wydawało się,że są ze sobą od zawsze. Nie umiałam sobie wyobrazić co włąściwie Wojtek przezywa, skoro był dla niej zawsze taki opiekuńczy. Pani Nauczycielka w Polsce zawsze opowiadała mi, z jakim podziwem patrzyła na jego podejście do młodszej siostry. Kiedy ona była w pierwszej klasie , to on jako drugoklasista oprowadzał ją po szkole, przychodził na przerwach sprawdzać czy zjadła kanapki, pomagał ubierac sie w szatni itd.
 


Takich przykładów można byloby mnożyc......bardzo się kochają.Jak  choroba Marty wpłynie na empatię Wojtka???Czy nie zamknie się w sobie, nie będzie chciał martwić mnie i nie pokaże co tak naprawdę go boli??? Czy jest taki poważny i silny na jakiego wygląda czy to narazie tylko pierwsza reakcja???.....Czas pokaże.... Boże miej nas wszystkich w opiece......


Miało być o operacji ,ale przemyślenia o Wojtku są ważne , bo w tym dniu to na nim skupiliśmy swoją uwagę. Zeby szybciej mijały godziny,żeby już minął ten dzień......chodziliśmy po sklepach w poszukiwaniu misia dla Marty, żeby Fredzio miał komu po misiowemu opowiedzieć jak było na operacji :))))

Znaleźliśmy misia "Me to you", żeby było Marcie raźniej, bo i on ma szwy na sobie.
 Na zdjęciach, właśnie pierwsze minuty z nowym kompanem, Marta juz na sali :))



 Zdrowiej nam szybko Skarbie......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz