ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

poniedziałek, 27 lutego 2012

31 marzec 2009 - odwiedziny Małej Ady

Marta(Newbridge)- sms
 "Hej Aguś,mamy wyznaczoną wizytę dla Ady w Crumlinie na 31.03.09. Może wtedy wpadniemy jeśli Marcie samopoczucie będzie sprzyjać? Czy jest coś co mogę dla Was zrobić?Jak Ty się czujesz?Osiwiałaś już? Jak Marta?Trzymajcie się. Uda się. Wszystko będzie ok. Buźka"

Czy ja przypadkiem wczoraj nie pisałam,że "nie znam nikogo z chorym dzieckiem tutaj"..???Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przypomniała mi się smsem Marta, mama małej Adusi. Prawie rok przed chorobą Marty, mała Ada trafiła do szpitala w Crumlinie. Była bardzo poważnie chora, nie jestem upoważniona do opisywania na łamach bloga jej historii, niech Wam wystarczy,że trafiła tu na Crumlin , tylko szczęście w nieszczęściu na kompletnie inny oddział-nieonkologiczny ( uff)
Ucieszyłam się,że przyjdzie nas ktoś odwiedzić , ktoś kto nie boi się szpitala i rozumie jakie prawa tutaj rządzą. Bo wczoraj, kiedy odwiedziła mnie Edel dowiedziałam się,że pismo , które wisi na ścianie zawiera dużo więcej treści niż zdołałam zrozumieć. Kiedy pierwszy raz czytałam pobieżnie kartkę naklejoną na szafie w pokoju, pomyślałam,że to po prostu wytyczne o zachowaniu higieny, ciszy i elementarnym zachowaniu w szpitalu. Edel wczytała się bardziej niż ja i dzięki temu zrozumiałam wiele zachowań ludzi, które lekko dziwiły mnie podczas tych kilku pierwszych dni.
Kiedy mijałam się na korytarzu z Rodzicami innych dzieci rozumiałam,że nie mają ochoty wymieniać uśmiechów ani nawet spojrzeń , bo czynności typu: niesienie do specjalnego pokoju dziecięcych wymiocin czy zawartości pampersów do badania, nie skłaniają ku temu. Piszę tak drastycznie i nazywam rzeczy po imieniu,żeby uświadomić niektórym , a może nawet większości, że w szpitalu można się "odczłowieczyć".Uświadomić, że ludzie wykonują tu często czynności mechanicznie, jak roboty, nie mogą roztkliwiać się nad tym,że jego dziecko wymiotuje, tylko dokładnie mierzyć i ważyć wszystkie płyny ustrojowe wydalone, bo wszystko ma swoje odzwierciedlenie w tabelkach....ile dziecko powinno zwymiotować , albo czy ilość moczu odpowiada ilości wypitej wody w ciągu dnia, bo jak jest więcej to może np. to świadczyć o wydalaniu większej ilości wody z mózgu itd.
Tak......wiem....jestem zbyt dosłowna......ale piszę to dla wszystkich, którzy będą kiedykolwiek silili się na żarty, opowieści i różne takie w stosunku do osób , które są w szpitalu. Pamiętajcie, czasem sam pacjent nie ma świadomości o całym "zapleczu", często to osoby opiekujące się nim widzą więcej. Pacjent cierpi fizycznie, opiekunowie psychicznie. Nie odkrywam Ameryki takimi truizmami, ale mogę odkryć kawałek powszedniego życia w szpitalu. Unaocznić ten horror :(((.
Wracając do tematu kartki zawieszonej na szafie....punkt, który zadziwił Edel a mnie zszokował brzmiał mniej więcej tak:
" Zabrania się rozmów między rodzicami, uszanujmy cudze uczucia, pamiętajcie ,że każdy przypadek choroby Waszych dzieci jest inny i cykl leczenia również określany jest indywidualnie."

Hmm...niby racja, niby zrozumiałe, niby ważne ,że dbają o uczucia....ale czy ludzkie?Czy naprawdę robiąc sobie kawę i widząc rodzica krzątającego sie obok przy zlewie nie moge do niego zagadać, uśmiechnąć się?? Moje doświadczenie z pokoju nr.5 w Beaumont( pamiętacie?? http://martabarska.blogspot.com/2011/02/tydzien-miedzy-operacjami-i-pokoj-nr-5.html) nijak się miało do tego co zastałam w tym szpitalu. Tu każdy z rodziców był zamknięty w swoim świecie, w swojej rozpaczy, bólu i obrazkach cierpienia. Kiedy Edel przetłumaczyła mi ten punkt zrozumiałam,że nikt z nich nie jest do mnie wrogo nastawiony, ( czasem miałam takie odczucia), tylko po prostu grzecznie poddaje się rozkazom i systemowi szpitalnemu.
Nie będę komentowała tych postanowień, bo to normalne,że ten szpital a szczególnie ten oddział nie jest miejscem na zawieranie cudownych znajomości do pogaduszek, ploteczek i picia kawki, ale wciąż uważam,że ludzkie odruchy nie hamowane nakazami "nietykalności" działają więcej niż możemy sobie wyobrazić.
Takim odruchem  także, były odwiedziny Małej Ady z Rodzicami.....przynieśli Marcie niebieskiego słonia na szczęście, wnieśli radość , trochę nowych szpitalnych słów po angielsku, ożywili atmosferę choć na chwilkę. Dziękuję Marto i Jarku, niech Ada rośnie na zdrową, mądrą i szczęśliwą dziewczynkę :))....a ja wracam do pokoju walczyć o zdrowie i szczęście Mojego Skarba .....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz