ZANIM ZACZNIECIE ....

Czytajcie proszę wg kolejności postów, ponumerowałam je w "moich szufladkach" , po prawej stronie bloga.
Szufladka nr "2" jest jakby genezą wszystkiego, ale wyrwane z kontekstu traci sens. Potraktujcie tego bloga jak książkę, post jak każdą kolejną stronę, wtedy odczujecie dlaczego ,nawet lekarze mówią o cudzie Wojowniczki Marty.

piątek, 25 marca 2011

25 luty 2009 - ranek


Kiedy przyszłam rano, Marta już okupowała swoje gierki, cała zadowolona i uśmiechnięta. Ucieszyłam się, że bez strachu została sama na noc. To dużo łatwiejsze mieć lokum obok szpitala, bo jesteś blisko,ale możesz być sama w pokoju  i nie musisz przez cały czas być uśmiechnięta przy łóżku dziecka....możesz odreagować całodzienne kontrolowanie się,bycia silnym i trzymającym fason.
W każdym razie , obie wypoczęte , mogłyśmy  stawić czoło całej masie badań i spotkań z lekarzami, które nas dzisiaj czekały.

Na pierwszy ogień poszły podstawowe badania....



Potem MRI ,czyli rezonans magnetyczny. To badanie naprawdę nie należy do sympatycznych, bo dźwięki ( stukanie przechodzące w łomot) plus drgania i ogólny dyskomfort leżenia w jednej pozycji przez ok. 40 min. to koszmar nawet dla dorosłych. Tutaj jednak bardzo mile mnie zaskoczyli, Marta mogła oglądać na wbudowanym w aparaturę monitorku swój ulubiony film ( hehehe, zgadnijcie???High School Musical oczywiście wtedy!!!). Gabinet też bajkowy......to czuć ,że to szpital DZIECIĘCY!!!!


Małe przerwy na lunch, na drzemkę i dalej po korytarzach.....dosyć długo trzymali nas na oddziale ocznym. Marty źrenica cały czas była powiększona, podwójne widzenie utrzymywało się, przez co zaczynała przymykać powiekę. Kiedy pytałam jak to będzie po operacji.....nikt nie odpowiadał.......no właśnie, co za pytania......operacja to niewiadoma , choć wiadomo na kim, na co i jak będzie wykonana......Jeszcze dzisiaj czeka mnie indywidualna rozmowa z głównym doktorem.
Przed każdym gabinetem jest mini-poczekalnia a w niej oczywiście mnóstwo zabawek, gier i książek dla dzieci. Wpadła nam w ręce książeczka o "Bardzo głodnej gąsienicy". Nigdy jej wcześniej nie znałam,a kiedy po powrocie szukałam jej w księgarniach okazuje się,że jest tu tak popularna, że nawet są gry i gadżety z tą  " bardzo głodną gąsienicą ". Obchodzi właśnie 40-lecie swojego pierwszego wydania w 1969 roku.
To jest książeczka wprost wymarzona dla "Małych Księżniczek na sterydach", które martwią się tyciem a niestety nie mogą zapanować nad głodem.
 Gąsienica przez cały czas je wszystko co staje na jej drodze: liście ,owoce i wszelakie roślinki. Staje się coraz większa i większa,..........


.....aż któregoś ranka, wykluwa się z niej przepiękny motyl............:)))


Budująca historia, Marta jak zwykle śmiała się z gąsienicy i mówiła,że i tak więcej potrafi zjeść od niej :)))

A tu możecie obejrzeć sobie całą bajkę o "Bardzo głodnej gąsienicy".

Po południu, Marta poszła z pielęgniarkami grać w ogromny "connnect 4"  wysokości dorosłego człowieka a ja czekałam na spotkanie z lekarzem. Byłam, o dziwo , spokojniejsza niż przy pierwszych operacjach, które przy tej jutrzejszej wydawały się "zabiegami kosmetycznymi".
Miłym zaskoczeniem była Pani Tłumacz, czekająca na mnie w świetlicy, zaraz za nią zjawił się Pan Doktor. Poznajcie, następnego Anioła Marty, Pan Doktor Conor Mellucci
Na zdjęciu Doktor Mellucci z Księciem Williamem

Zdjęcie pochodzi z albumu  Alder Hey photo library


Przy rozmowie uczestniczyli także inni asystenci, oraz anestezjolog. Jeszcze raz musiałam opowiedzieć całą Marty historię, moje doświadczenia szpitalne , właściwie wszystkie przypadki medyczne , całej rodziny z mojej i Przemka strony. Potem usłyszałam wszystko o "Panu Jegomościu", o jego położeniu w Marty głowie, charakterze  i wyglądzie. Ucieszył mnie również opis dokładnego "oręża" do bitwy z nim, a także planów i strategii na poszczególne batalie...... w finale rozmowy ,dostałam do podpisu "zgodę na operację i pobranie tkanek do tzw. Banku Tkanek, ku przyszłości". Te kilka kartek mniej mnie ucieszyło, bo bardzo szczegółowo były tam wypisane w punktach ryzyka takiej operacji. Wiem,że to rutyna,że asekuracyjnie trzeba wypisać wszystko, nawet jeśli ryzyko występuje tylko w  1%....wiem.....ale, naprawdę ciężko jest podpisać zgodę na "ewentualną utratę":
-wzroku
-słuchu
-mowy
-pamięci
-ruchu,paraliż częściowy lub całkowity
-oddychania
- śpiączka
....i w przypadku krwawienia podczas operacji, nawet śmierci.......................... (!!!!!!!!!!)

Nikt mnie nie poganiał, papiery dostałam do poczytania, Pani Tłumacz ,została jak długo chciałam, wszystko rozumiałam, cieszyłam się,że chcą ratować Martę.................ale nie byłam w stanie tego podpisać.
Przecież dzisiaj rano Marcia grała sobie w gry, po południu czytała ze mną książkę, śmiała się i żartowała, rozumiała wszystko co mówię, pamięta wszystko z dzieciństwa........a ja mam podpisać zgodę,na operację, która może ,nawet te elementarne funkcje jej zniszczyć??!!!Skazać ją na "EWENTUALNĄ"wegetację, czy cieszyć się tym co jest??? Nieeeeeee, przypomnij sobie co mówił Doktor Capra ......to efekt coraz większej dawki sterydów....gdyby nie one, Marta już dzisiaj leżałaby kompletnie i może patrzyłaby na mnie jako "zbiór kółek i zębów".....na sterydach nie da rady żyć....
Podpisałam ........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz